Przyznaję – to wszystko jest do pewnego stopnia to jest zrozumiałe.
Ale od początku. Jeśli jest się 14-letnią dziewczyną, można marzyć o debiucie kinowym u boku Matta Damona.
(Wspominam akurat o grającym raczej drugoplanową rolę Damonie, bo będąc 14-letnią dziewczyną raczej nie marzy się o debiucie u boku Jeffa Bridgesa w filmie braci Coen; ale akurat w tym przypadku Damon, Bridges i Coenowie są w jednym pakiecie).
Można nie podejrzewać nic złego, jeśli agent namówi cię do wzięcia udziału w castingu do roli 14-letniej dziewczyny, która szuka zemsty za zabójstwo ojca.
Ostatecznie jednak, jeśli jesteś 14-letnią dziewczyną, możesz nie chcieć, żeby kojarzono cię z „bohaterką”, która
- sypia z nieboszczykami (być może chcąc sprawdzić, ile prawdy jest w wyrażeniu „trup ściele się gęsto”)
- nie sypiając akurat z nieboszczykami sypia z dużo starszą od siebie kobietą
- szantażem doprowadza do unieważnienia zrealizowanej już umowy, którą zawarł jej nieboszczyk-ojciec (na gruncie kodeksu karnego nazywa się to doprowadzeniem do niekorzystnego rozporządzenia mieniem)
- stosując presję ekonomiczną, uniemożliwia przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości wypełnienie powierzonych im zadań
- bezcześci zwłoki, zrzucając je z drzewa
- zabija człowieka z zimną krwią (hmmm… człowiek z zimną krwią?)
- bezcześci kolejne zwłoki, pochowane na wieczny odpoczynek w jamie pełnej węży.
Dlatego do pewnego stopnia zrozumiałe jest, że na plakatach promocyjnych czy froncie okładki płyty DVD/blu-ray z filmem „Prawdziwe męstwo” („True Grit”) nie pojawia się nazwisko 14-letniej Hailee Steinfeld.
Grającej w nim główną rolę.
Aktorka najwyraźniej wybłagała Josha Brolina, który pojawia się dopiero w 77 minucie trwającego nieco 106 minut filmu (i po dziewięciu minutach ginie, pokazując się na ekranie łącznie przez jakieś 4 minuty), aby to jego – a nie jej – nazwisko pojawiło się na materiałach promocyjnych „Prawdziwego męstwa”.
Dobra, skłamałem. Bohater grany przez Josha Brolina pojawia się już na początku filmu – jako cień uciekający z pogrążonego w mroku miasta. Przemyka przez ekran tak szybko i jest tak dalece nierozpoznawalny, że zamiast Josha Brolina równie dobrze mogłem to być ja albo Angela Merkel. Nikt nie zauważyłby różnicy.