Wiedziony sezonową koniecznością, w weekend odwiedziłem z żoną i pociechą kilka sklepów, żeby kupić buty dla tej ostatniej. Zaczęliśmy od prawie lanserskich marek (przynajmniej jak na moje standardy), a skończyliśmy… Sami zobaczcie.
Jako się rzekło, zaczęliśmy od marek zgoła lanserskich – i jako się rzekło, jak na moje standardy. Pierwsza była Maraga, którą dość szybko opuściliśmy za sprawą niejasnego wrażenia, że ceny bucików wiosennych były wyższe niż jeszcze kilka miesięcy temu ceny bucików zimowych. Kropkę nad „i” postawiła trampkoidalna para w cenie 360 zł.
Oczywiście w Waszym przypadku może to być inaczej, ale mi jakieś wewnętrzne poczucie sprawiedliwości dziejowej nie pozwalałoby wydać 360 zł na trampki, nawet skórzane, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że ich przewidywany czas eksploatacji wynosi około pół sezonu.
Poszliśmy więc do kolejnego sklepu, gdzie w menu były między innymi buty Ecco. Tu znowu odniosłem niejasne wrażenie, że są one droższe niż przy okazji poprzednich zakupów (jak mi potem uświadomił znajomy, moje wrażenie mogło być słuszne, ale tym razem za wzrost cen nie odpowiadała pazerność sprzedawcy czy producenta, ale nieposkromione potrzeby finansowe państwa – od stycznia wzrósł VAT na ubrania i obuwie dla dzieci).
Wysoką cenę Ecco zawsze tłumaczyłem sobie tym, że jako firma europejska (duńska dokładniej) Ecco po prostu musi być drogie. W końcu europejskie buty szyją blade dłonie miłych pań w wieku 40-50 lat, które przyzwyczaiły się do jako-takiego standardu życia, a ich pensje obciążone są kosztami wszelkich możliwych odmian socjalu i biurokracji.
Postanowiłem sprawdzić, którąż to gospodarkę europejską wsparłbym ewentualnym zakupem. Niestety, na samych butach nie było śladu o kraju pochodzenia towaru, zaś pudełko przynosiło informację wyłącznie o adresie importera.
Na szczęście w sukurs przyszła mi sprzedawczyni. Okazało się, że interesująca mnie para Ecco powstała dzięki niebywałej sprawności małych, śniadych dłoni indonezyjskich dzieci, które przyzwyczaiły się do tego, że nie zawsze jest co jeść, a ich pensje nie są skażone nawet ułamkiem socjalu, jaki obciąża wynagrodzenia 40-50 letnich pracownic w Unii Europejskiej.
Wiedziony pobudkami patriotyczno-protekcjonistycznymi uznałem, że nie będę dawał zarabiać dzieciom innowierców i poszukam czegoś innego. Najlepiej też tańszego.
I w ten sposób trafiłem wreszcie do CCC, mekki emerytów, rencistów, rodzin patologicznie wielodzietnych, rodzin dotkniętych problemem bezrobocia, studentów filologii klasycznej, przedstawicielek Avon itd.
Wreszcie poczułem się jak u siebie. Wtopiłem się więc w tłumek kłębiących się w sklepie, robiących bajzel na półkach, chrząkających i pokrzykujących na siebie emerytów, rencistów, rodzin patologicznie wielodzietnych, rodzin dotkniętych problemem bezrobocia, studentów filologii klasycznej, przedstawicielek Avon itd.
Na radośnie przaśnym obrazie CCC szybko dostrzegłem jednak pewne rysy. Najpierw zauważyłem spoglądającego na mnie, kartonowego Oliviera Janiaka. Kartonowego, a jednak wciąż zabójczo przystojnego. I pięknego jak z żurnala.
Chwilę później dostrzegłem także zalotnie zerkającą na mnie z plakatu, niczym z okładki Playboya, kolejną piękność. Tym razem była to piękność damska: Anna Przybylska.
I do tego jedno i drugie zaświadczało własnym podpisem, że poleca CCC. „Poleca” jak w „regularnie robi tu zakupy i tak jest z nich zadowolony/a, że zachęca znajomych, by zrobili to samo”. Jedno i drugie robiło to tak szczerze, że nikt nie jest w stanie mnie przekonać, że jest to po prostu kolejny przykład techniki znanej pod zamorską nazwą celebrity endorsement.
Tak więc nie wątpię, że oboje zapełniają swoją szafę z butami wyłącznie podczas wizyt w CCC. Żałuję jednak, że mieszkając daleko od stolicy mogę jedynie wyobrażać sobie Oliviera Janiaka i Annę Przybylską przemykających ciasnymi i tłocznymi alejkami w CCC, pośród emerytów, rencistów, rodzin patologicznie wielodzietnych, rodzin dotkniętych problemem bezrobocia, studentów filologii klasycznej, przedstawicielek Avon itd.
A tak chciałbym to zobaczyć – na własne oczy!
Ogłaszam więc konkurs! Zwycięzcą zostanie ten, kto dostarczy mi najlepszą i najbardziej wiarygodną dokumentację tego, jak Olivier Janiak i/lub Anna Przybylska kupują buty przeciskając się w CCC pomiędzy emerytami, rencistami, rodzinami patologicznie wielodzietnymi, rodzinami dotkniętymi problemem bezrobocia, studentami filologii klasycznej, przedstawicielkami Avon itd.
Dokumentacja może być prawdziwa lub sfabrykowana. Preferowana jest filmowa, ale od biedy może być nawet anonimowy donos spisany na złomowanej maszynie do pisania. Zgłoszenia przyjmuję w komentarzach poniżej oraz w komentarzach do facebookowej zajawki, o tutaj.
Zgłoszenia przyjmuję do 15 kwietnia 2012 do godziny 23:59.59. Decyduje data stempla pocztowego
Oczywiście pomyślałem o nagrodach! Ale póki co bez skutku.