Spotkaliście się może kiedyś z chorobą literkową? Choroba literkowa polega na tym, że ilekroć chory znajdzie coś, co da się przeczytać – czyta to. Diagnozowanie choroby literkowej było szczególnie łatwe za komuny: cierpiącego na chorobę literkową poznawało się po tym, że wyrzucenie śmieci zajmowało mu godzinę. To znaczy same śmieci wyrzucał w ciągu 3 minut, a przez kolejne 57 czytał gazety, którymi za komuny wykładało się kosz. Ta – jestem tak stary, że pamiętam komunę.
W kapitalizmie choroba literkowa nie jest już tak uciążliwa – ani tak łatwo diagnozowalna – gdyż do kosza ładuje się foliowy worek.
Piszę o tym, bo sam cierpię na blisko spokrewnioną z chorobą literkową chorobę cyferkową: kiedy widzę cyferki, nachodzi mnie przemożna chęć wyjaśnienia, co się za nimi kryje.
Na szczęście dla mnie mój przypadek jest dość lekki – przemożna chęć nachodzi mnie raczej rzadko. Ostatnio naszła mnie, kiedy zobaczyłem pewną reklamę.
Tę reklamę.
Choroba cyferkowa zaatakowała mnie gdzieś w okolicach siedemnastej sekundy. Zaraz po tym, jak miły damski głos oświadczył:
Bioaron C to naturalny syrop, który aktywnie zwiększa odporność dzieci i zwalcza wirusy odpowiedzialne za infekcje górnych dróg oddechowych.
Tutaj właśnie następuje owa siedemnasta sekunda, gdy na ekranie pojawia się tajemnicza liczba 91,3%.
W czasie gdy liczba się pojawia, miły damski głos kontynuuje:
Jego skuteczność potwierdzają badania.
Skuteczność. Badania. 91,3%. Pozamiatane. Kto by dyskutował z tak twardymi faktami?
Zauważyliście może, o ile bardziej ocenia się informację jako wiarygodną i rzetelną, jeśli pojawia się w niej liczba, najlepiej podana z dokładnością do jednego miejsca po przecinku? W końcu z liczbami się nie dyskutuje, prawda?
A ja właśnie lubię dyskutować.
Bo co dokładnie oznacza to 91,3% – czy chodzi o wzrost odporności? Jak mierzony? Liczbą dzieci, u których nastąpił wzrost odporności? Średnim wzrostem stopnia odporności u dzieci? Liczbą dzieci, które Bioaron wyleczył?
Wracamy do reklamy i widzimy, że obok tajemniczej 91,3% widnieje tablica z napisem Działa przeciw wirusom przeziębienia*. Podążając tropem kończącej napis gwiazdki, dostrzegamy też drobne literki składające się na komunikat:
*Gtlatthaar-Saalmüller B., Michalak A., Bastian P., Fal A.M. Ocena aktywności przeciwwirusowej in vitro preparatów Biostymina i Bioaron C względem ludzkiego rinowirusa (HRV14). Przyjęte do publikacji w „Postępy Fitoterapii”, październik, 2012. Więcej na www.bioaron.pl/Publikacje
Drobne literki dostrzegamy, ale oczywiście nie możemy ich przeczytać, w każdym razie nie tak od razu. Przeczytać je możemy dopiero wtedy, gdy wyszukamy tę reklamę na YouTube i naciśniemy w odpowiednim momencie pauzę.
Żądni dalszych informacji zaglądamy na www.bioaron.pl/Publikacje i… ojej. Naszym oczom ukazuje się osławiony komunikat o błędzie 404. Strona o podanym adresie nie istnieje.
Zaglądamy więc na stronę główną www.bioaron.pl i szybko orientujemy się, że w adresie podanym w reklamie urwało .php – bo strona o adresie www.bioaron.pl/publikacje.php istnieje i zawiera publikacje. A właściwie jedną publikację i jedną zapowiedź publikacji.
Ta pierwsza dotyczy wpływu Bioaron C na wzrost odporności – mierzony ilością nawrotów choroby – dzieci cierpiących na zapalenie oskrzeli. (Swoją drogą, próby w badaniu były tak małe, że entuzjazm wobec wyników jest chyba cokolwiek na wyrost.) Ta druga zapowiada „nowe doniesienia o aktywności przeciwwirusowej in vitro preparatów Biostymina i Bioaron C względem ludzkiego rinowirusa (HRV14)„.
Żadna nie wyjaśnia, co tak naprawdę kryje się za liczbą 91,3%. Na szczęście jest Facebook, gdzie odpowiedź udało mi się uzyskać. Polecam lekturę – pod linkiem lub na obrazku po prawej stronie.
Czego zatem się dowiedzieliśmy, próbując ustalić, czym jest jedna liczba w reklamie?
Skuteczność Bioaron C zbadano metodą in vitro – z łaciny „w szkle”. Czyli po naszemu: w probówce. Badacz w sterylnym białym kitlu upichcił laboratoryjny jogurt z żywymi kulturami wirusa HRV14, następnie próbował go sterylizować różnymi dawkami Bioaronu C, a koniec liczył trupy. Jak należy się domyślać, wynik 91,3% osiągnięto przy dawce maksymalnej.
91,3% to chyba niezły wynik, prawda?
No nie wiem…
Po pierwsze, wlany do probówki z wirusem Bioaron C nie ma specjalnie problemu, by namierzyć swój cel – wirusa wywołującego przeziębienie. Ten sam Bioaron C wlany do gardła ma do pokonania zdecydowanie dłuższą drogę: przez przełyk, żołądek a następnie ściany jelita musi przedostać się do krwioobiegu, którym dopiero dostanie się do zaatakowanego przez wirusa – ciepłego i przytulnego – układu oddechowego.
Dawka jednorazowa Bioaron C to 5 ml, w tym niecałe 2 gramy substancji czynnej – wyciągu ze specjalnej odmiany aloesu. Te 2 gramy, zanim dotrą na miejsce, ryzykują, że zostaną strawione, wysrane lub wysikane, a to co z nich zostanie, rozpuści się – w przypadku dziecka ważącego 25 kilogramów – w około 2,5 litra krwi, i dopiero w cokolwiek homeopatycznym stężeniu dotrze na miejsce.
Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że po tak ciężkich bojach Bioaron zachowa swoją zabójczą, 91-procentową skuteczność…
Po drugie – dlaczego akurat HRV14? I co to w ogóle do cholery jest HRV14?
Już wyjaśniam. HRV to skrót od human rhinovirus. Chłopskie tłumaczenie na polski to ludzki wirus z nosa – rodzaj wirusów będący główną przyczyną infekcji wynikających z przeziębień. Czternastka w HRV14 to serotyp. Co prawda nie wiem, co to dokładnie jest serotyp, ale wiem, że w przypadku HRV, serotypów jest ponad setka.
Tymczasem skuteczność w walce tylko z jednym z nich, i to na ringu zorganizowanym w probówce, wystarczyła producentowi Bioaronu C, żeby walnąć wielgachne 91,3% w telewizyjnej reklamie, sugerując niemal pewną wiktorię nad przeziębieniem chuchającym na swoje pociechy matkom.
Zresztą, nawet we wspomnianej zapowiedzi publikacji na stronie bioaron.pl sprawa jest postawiona jasno: badanie miało „charakter pilotażowych testów”, a jego wyniki są „obiecujące” i „stanowią punkt wyjścia do dalszych badań aktywności […] względem innych patogennych wirusów”. Czyli: zapowiada się nieźle (czemu nie chcę przeczyć), ale trzeba to jeszcze potwierdzić.
Jak widać, dział marketingu nic potwierdzać już nie musiał.
Żeby było jeszcze zabawniej, wróćmy do tego, co też miły damski głos ma nam do powiedzenia w reklamie:
Gdy w okresie jesienno-zimowym twoje dziecko dręczą wirusy przeziębienia…
Tak się składa, że akurat w sezonie zimowym rinowirusami przejmować się specjalnie nie musimy:
Rhinovirus infections, which are present throughout the year, account for the initial increase in cold incidence during the fall and a second incidence peak at the end of the spring season.
źródło: Medscape.com
Aby nie musieć tłumaczyć powyższego na polski, posłużę się obrazkiem z tego samego źródła, na którym widać dość jasno, że akurat zimą powinniśmy martwić się innymi niż rinowirusy mikrobami. O skuteczności Bioaronu wobec owych innych mikrobów oficjalne źródła milczą.
A na sam koniec – fragment ulotki leku w zestawieniu z grafiką ze strony internetowej:
Wskazania do zastosowania leku Bioaron C®:
Pomocniczo w:
– infekcjach górnych dróg oddechowych, np. w terapii chorób z przeziębienia,
– braku apetytu.
Produkt jest przeznaczony do tradycyjnego stosowania w wymienionych wskazaniach i jego skuteczność opiera się wyłącznie na długim okresie stosowania i doświadczeniu.
Bezwzględny zabójca wirusów okazuje się lekiem do stosowania… pomocniczo.
Przy okazji konia z rzędem temu, kto rozumie, o co chodzi w ostatnim zdaniu cytatu.