Dzisiaj znowu będzie o Fortunie, czyli marce ze stajni Agros Novy. Jako że Agros Nova gościła na Maltretingu już kilkakrotnie – a do tego mogę zdradzić, że jeszcze się u mnie pojawi – to może od razu uprzedzę ewentualne oskarżenia o czarny PR, które już kiełkowały przy okazji wpisu o Malinie. Tak, niniejszy tekst to czarny PR w najgorszym wydaniu: bezpardonowy atak sprzedajnego blogera opłacony przez Hortex talonami na zakup soków i mrożonek w Biedronce.
Poszukiwacze spisków dostali mam nadzieję co chcieli, a naiwni być może uwierzą w alternatywną wersję wytłumaczenia mojego żywego zainteresowania działalnością Agros Novy.
Oto i ona.
Jeśli dobrze pamiętam, to mniej więcej na początku roku 2012 Fortuna przeprowadziła silną kampanię reklamową, w której chwaliła się, że to właśnie Fortuna to prawdziwe, 100-procentowe soki. Takie bez domieszek, w szczególności bez domieszki cukru.
W ramach wsparcia dla reklamy w telewizji powstała specjalna strona internetowa, na której jedynie słuszny sok z Fortuny w barwny sposób przeciwstawiony został reszcie świata, produkującej faszerowane cukrem i chemicznymi dodatkami barachło. Każdy odwiedzający stronę mógł prześledzić, jakie niegodziwości na kolejnych etapach produkcji popełnia ta wredna konkurencja, w przeciwieństwie do 100-procentowej, krystalicznie czystej Fortuny.
Ta agresywna retoryka wymierzona była w konkurencję nie wymienioną z nazwy, ale całość sprawiała wrażenie (tylko wrażenie, bo Fortuna nie mogłaby oczywiście mówić otwarcie nieprawdy), że prawdziwe soki są tylko z Fortuny, i że wszystko co z Fortuny, jest najczystszym, 100-procentowym sokiem.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w tym czasie oferta 100-procentowych soków Fortuny była rzeczywiście szeroka. Wiem, bo soki Fortuny regularnie kupowałem. Można byłoby więc od biedy uznać, że działania Fortuny mieściły się w granicach liberalnie pojmowanej przyzwoitości i o całej kampanii zapomnieć.
I pewnie rzeczywiście bym o niej zapomniał, gdyby nie to, że minęło zaledwie parę miesięcy, a szeroki do tej pory wachlarz czystych soków nagle zaczął się zwijać. Spora – może nawet przeważająca – część smaków Fortuny, które wcześniej były dostępne jako soki 100%, została wycięta i zastąpiona rozcieńczonymi wodą i zaprawionymi cukrem napojami tudzież nektarami.
Niestety muszę tu popisać się pewnym gołosłowiem i nie przytoczę Wam przykładów tych soków – musicie mi zaufać na słowo, że tak było.
No i tak sobie myślę: czy podejmując decyzję o solidnej, telewizyjnej kampanii, w której przedstawia się Fortunę jako markę 100-procentowych soków, producent nie wiedział o tym, że wkrótce ograniczy ich asortyment do zaledwie kilku podstawowych smaków? A jeśli wiedział – to dlaczego zdecydował się na taką kampanię, wiedząc, że niedługo gros informacji przekazanych w ramach niej można będzie wsadzić między bajki? Dlaczego w dodatku Fortuna zdecydowała się dopierdzielić konkurencji za coś, co już wkrótce miała zacząć robić sama na zdecydowanie szerszą skalę niż do tej pory?
Na marginesie: nie wiem, skąd wzięła się zmiana w asortymencie, ale być może była to kwestia zmiany przepisów regulujących klasyfikowanie produktów jako soki, napoje czy nektary: niektóre smaki dostępne wcześniej jako soki poznikały z oferty także innych producentów i są dostępne obecnie jako napoje czy nektary właśnie.
Ale może już zostawmy wspominki i zajmijmy się tym, co Fortuna robi obecnie. A niestety dopuszcza się ona czynów bezecnych: brutalnie dyskryminuje truskawki!
Jak bowiem niż tylko brutalną dyskryminacją można nazwać fakt, że w soku przecierowym Karotka, którego smak określony został jako (tutaj pozwolę sobie zamarkować proporcje wielkości czcionek z opakowania)
Marchew, Jabłko
Truskawka
jest – bagatela – 21 razy mniej truskawek niż brzoskwiń w analogicznym produkcie
Marchew, Jabłko
Brzoskwinia
1% truskawek w marchewjabłkoTRUSKAWCE kontra 21% brzoskwiń w marchewjabłkoBRZOSKWINI. Osiągnąwszy tak wyśrubowane standardy efektywności w zakresie wykorzystania truskawek w produkcji soku o nazwie marchewjabłkoTRUSKAWKA, idę o zakład, że truskawki, które w tym roku wyrosły mi na balkonie (w czterech doniczkach wielkości słoika od majonezu) wystarczyłyby Fortunie na upichcenie co najmniej zgrzewki swojego produktu.
Swoją drogą to chyba jakaś nowa świecka tradycja, że składnika, który daje nazwie produktowi, jest w nim z grubsza najmniej.
A tak na marginesie: jako że składniki powinno podawać się na opakowaniu począwszy od tego, którego w gotowym produkcie jest najwięcej, to wygląda na to, że w zarówno w marchewjabłkoTRUSKAWCE, jak i marchewjabłkoBRZOSKWINI najwięcej jest soku z owoców, o których opakowanie w swojej marketingowej części z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów milczy: winogron. Zresztą milczy – zapewne ze względu na niepotrzebną skromność – już po raz kolejny.
Dla porównania (oraz dla uwiarygodnienia spiskowej wersji genezy niniejszego tekstu) analogiczny produkt Hortexu – Vitaminka – zawiera 6% przecieru truskawkowego. Może nie jest to hojność, która zaprowadzi Hortex na skraj bankructwa, ale z drugiej strony jest to niewybaczalne wręcz marnotrawstwo – Hortexowi potrzeba aż 6 razy więcej soku truskawek do wyprodukowania litra soku z truskawkami (tak, wiem jak to brzmi) niż Fortunie…
Truskawka nie jest jednak jedynym składnikiem, z której homeopatyczna machina Agros Novy postanowiła wycisnąć ostatnie soki. Swojską malinę oczywiście doskonale już znacie. Fortunie udało się pójść jeszcze dalej ze składnikami zdecydowanie trudniejszymi w obróbce, bo – egzotycznymi.
Te składniki to żeń-szeń, papryczki chili i imbir – trzy dodatki do trzech soków z serii Fortuna WW+, opatrzonych wpsólnym hasłem „codzienny plus dla Twojego zdrowia”. Każdy z tych składników, zgodnie z informacjami na opakowaniach, ma zbawienny wpływ na nasz organizm.
Zacznijmy od tego ostatniego, czyli imbiru – który ma „korzystnie wpływać na regulację pracy układu pokarmowego oraz oczyszczać organizm z toksyn”. Nie mam powodu, żeby nie wierzyć Fortunie, że imbir faktycznie jest w stanie zdziałać takie cuda. Niestety nie mam bladego pojęcia, w jakim stopniu takie cuda jest w stanie zdziałać WW+ z imbirem – bo Fortunie zapomniało się podać informację o zawartości ekstraktu z imbiru w gotowym produkcie. Patrząc jednak na kolejne dwa soki i kolejne dwa składniki – dla których Fortunie już podać procentowej zawartości się nie zapomniało – jestem głęboko przekonany, że ilość imbiru jest wręcz zawrotna, i mogłaby oczyścić mój organizm z toksyn nawet jeśli wpierdzieliłbym całą trutkę na szczury wyłożoną w hali garażowej w moim bloku.
Drugim sokiem i kolejnym wunderwaffe w arsenale środków walki o nasze zdrowie jest sok z wyciągiem z żeń-szenia. Jak wiadomo, żeń-szeń to jeden z trzech – oprócz iPhone’a i Bruce’a Lee – filarów chińskiego eksportu. Żeń-szeń, zgodnie z zapewnieniami Fortuny, „wzmacnia organizm i wspomaga w sytuacjach osłabienia”.
Ekstraktu z żeń-szenia znajduje się w żeń-szeniowej Fortunie całe 0,01%, czyli jakieś 0,03 grama w całej buteleczce. Dużo to czy mało? No nie wiem… w wyciągniętym z Google’a pierwszym z brzegu preparacie opartym na żeń-szeniu w interpterowej aptece doz.pl w jednej kapsułce znajduje się 0,45 grama ekstraktu z żeń-szenia. Czyli 15 razy więcej niż w butelce soku Fortuny. Co ciekawe, preparat ów sklasyfikowany jest jako preparat zwiększający libido. Przypuszczam więc, że Fortuna, stosując ponad 15-krotnie mniejszą porcję ekstraktu z żeń-szenia, mogła kierować się moim dobrem: być może eksperci z Fortuny obawiali się, że zbyt gwałtowny wzwód, spowodowany przyjęciem zbyt wysokiej dawki ekstraktu z chińskiego korzenia-cudu, mógłby na przykład wybić mi zęby?
Na koniec – sok z chili. Znaczy oczywiście nie z chili, tylko z ośmiu warzyw – ale z dodatkiem chili. Dodatkiem liczbowo niezbyt imponującym, ponieważ stanowiącym 0,03% składnika soku Fortuny. Ale oddajmy sprawiedliwość: chodzi o przyprawę, której nawet niewielkie ilości w dowolnym daniu są w stanie zmienić konsumenta tegoż dania w zionącego ogniem piekielnym smoka wawelskiego. Chodzi o przyprawę, która stanowi o być albo nie być narodu meksykańskiego. W końcu, gdyby nie chili, Meksykanie nie wiedzieliby, kiedy powinni jeść: jak głosi obiegowa mądrość, Meksykanin poznaje, że jest głodny, kiedy dupa przestaje go palić.
Chili stanowi więc wyczuwalny dodatek w soku Fortuny, a co więcej – zgodnie z informacjami producenta, stanowi też dodatek ze wszech miar pożyteczny. Mianowicie – cytuję – „przyspiesza proces spalania kalorii”.
Nie wątpię oczywiście w przyspieszanie procesu spalania kalorii, tym niemniej nurtuje mnie pewna kwestia… Jedna butelka soku z chili to około 72 kilokalorii, zawartych w ponad 11 gramach cukru i niecałym gramie tłuszczu. Cukrów i tłuszczów w soku z chili jest w sumie ok. 130 razy więcej niż chili.
Pojawia się więc pytanie: czy jeśli w ramach walki z nadwagą zdecydowałbym się pić sok WW+ zamiast wody, herbaty czy innych niskokalorycznych płynów – to czy dzięki przyspieszającej spalanie kalorii niecałej jednej dziesiątej grama chili zawartego w Fortunie WW+ udałoby się spalić chociaż te dodatkowe 12 gramów cukru i tłuszczu, które przyswoiłbym wraz z sokiem WW+?
Droga Fortuno – liczę na odpowiedź!