Nie macie czasami wrażenia, że Internet nie do końca spełnia pokładane w nim nadzieje? I nie mam tu na myśli nadziei specjalnie wielkich – błyskawicznego dostarczania wiarygodnych informacji, równego dla wszystkich dostępu do dóbr kultury, zniesienia barier społecznych czy spadku bezrobocia dzięki możliwości świadczenia pracy na odległość. Nic z tych rzeczy. Myślę o czymś zdecydowanie bardziej przyziemnym. Ot, chociażby o biletach do kina.
(Zanim zacznę: dzisiejszy tekst mógłby być kolejnym z serii „odpowiedź na pytanie, które ludzkość zadaje sobie od czasów sumeryjskich„. Pytanie w tym wypadku brzmi „dlaczego coś, co powinno być tańsze, jest droższe” i odpowiedź na nie w zasadzie jest banalna – jeśli już ją znacie, to zastanawiacie, jak ktoś inny w ogóle może stawiać sobie to pytanie, jeśli jeszcze jej nie znacie, to w chwili, gdy ją poznajecie, walicie się otwartą dłonią w czoło z niemym „no oczywiście!”. Tak więc niech część z Was wybaczy mi, że zdradzenie oczywistości trwa tak długo.)
Kupno biletu do kina przez Internet to sama przyjemność – po prostu siadacie przed laptopem i kupujecie. Bez pośpiechu, bez czekania w kolejkach, nie martwiąc się o to, czy kiedy przyjdziecie do kina, dostaniecie jeszcze dobre miejsca – bo przecież będą czekać na Was dokładnie te miejsca, które sobie wybraliście.
Wygoda, oszczędność czasu i pewność. Te słowa całkiem nieźle oddają przewagę internetowych zakupów nad potencjalnym straceniem 20 minut w kolejce tylko po to, żeby ostatecznie dostać miejsca na lewym skraju pierwszego rzędu pod ekranem. Albo w toalecie.
Sprzedaż biletów przez Internet to również sama przyjemność – i to finansowa – dla kina. Internetowy klient praktycznie sam się obsługuje. Nie zajmuje czasu kasjerowi, nie zużywa firmowego papieru do wydruku biletów. Pieniądze ze sprzedaży trafiają wprost na konto i nie trzeba się martwić liczeniem tych cholernych pomiętolonych banknotów. Gdzie nie spojrzeć – oszczędności i możliwości redukcji personelu. Czyli coś, co dyrektorzy finansowi lubią najbardziej.
A oszczędności to oczywiście możliwość zaoferowania klientowi lepszej ceny – w warunkach ostrej konkurencji rzecz trudna do przecenienia.
Świadomi korzyści, jakie Wasza decyzja przyniesie sprzedawcy kupujecie więc bilet przez internet, słusznie oczekując, ze zapłacicie mniej, niż gdybyście zakupu dokonali w kinowej kasie.
I rzeczywiście, Wasze oczekiwania faktycznie są słuszne. Słuszne moralnie. I jedynie moralnie. Bo nie płacicie za bilet mniej. Ba, nie płacicie nawet tyle samo. Jako klienci tańsi w obsłudze płacicie 50 groszy więcej, a to dzięki temu, że dostępujecie zaszczytu uiszczenia specjalnej, dedykowanej klientom internetowym opłaty.
Tak przynajmniej jest w Cinema City i w Multikinie. Żeby było ciekawej, w tej drugiej sieci dodatkowa opłata czekająca na płacących przez Internet nazywa się opłatą za dostawę biletu.
Trzeba jednak przyznać, że nazywa się mało adekwatnie – ostatnio cierpliwie czekałem w domu aż do 30 minut przed seansem, ale nikt mi nic nie dostawił.
I tu oczywiście pojawia się pytanie: dlaczego do jasnej cholery mam płacić więcej niż klient, którego obsługa jest bardziej kosztowna!?
Oczywiście chrapkę na uszczknięcie dodatkowych paru groszy od tanich w obsłudze klientów mają nie tylko multipleksy. Jeśli podobnie jak ja wybieracie się w maju na koncert Petera Gabriela do Łodzi i jeśli podobnie jak ja kupowaliście bilety przez Internet, bo nie chciało Wam się tłuc po nie do Empiku, to zauważyliście zapewne na rachunku dwie dodatkowe pozycje, których nie byłoby, gdybyście kupowali bilety właśnie w rzeczonym Empiku: opłatę za obsługę zamówienia i opłatę za wysyłkę biletów.
Ta pierwsza wyniosła mnie 7,26 zł. Niby niewiele, ale jak się kupuje bilet za 242 zł, to pobranie tej opłaty dodatkowo można spokojnie traktować jako bezduszną małostkowość. Poza tym, jakby nie patrzeć, na piwo w knajpie by wystarczyło. I rzeczywiście wystarczy, tylko że akurat nie mi, ale dystrybutorowi biletów na koncert, firmie Eventim Polska. Starczy nawet na trzy piwa, bo kupiłem 3 bilety, w zawiązku z czym opłatę za obsługę zamówienia uiściłem w 3-krotnej wysokości. 3-krotnej, bo przecież obsługa zamówienia jest trzykrotnie bardziej kosztowna, jeśli w pozycji „ilość” zamiast 3 pojawia się 1, prawda? Na szczęście opłata za wysyłkę – w moim przypadku list polecony – naliczona została mi tylko jednokrotnie.
Nic straconego jednak, a przynajmniej nic straconego dla Eventim Polska: opłata jest ponad dwa razy wyższa niż koszt wysyłki listu poleconego i wynosi 9 zł.
W sumie zapłaciłem więc 30,78 zł więcej niż gdybym kupował bilety w Empiku. Za tę kwotę mógłbym pojechać do Empiku taksówka, kupić bilety tamże, wysłać je do siebie listem poleconym, po czym wrócić taksówką.
I może jeszcze na piwo w osiedlowym sklepie by starczyło.
Oczywiście chłopaki z Eventimu, aby wysłać mi bilety, nigdzie nie jeżdżą taksówką, można więc z powodzeniem przyjąć, ze obsługa zamówienia kosztuje ich zdecydowanie mniej, niż mnie kosztowałaby wycieczka do Empiku. Dlaczego więc każą mi płacić więcej?
Odpowiedź jest prosta: bo mogą.
Nieco wcześniej wspomniałem, że w warunkach ostrej konkurencji – a przecież gospodarka rynkowa równa się ostrej konkurencji, prawda? – możliwość zaoferowania klientowi atrakcyjnej ceny, wynikająca na przykład z niskich kosztów obsługi, jest nie do przecenienia.
Tylko że oczywiście frazesami o konkurencji prowadzącej do niskich cen można sobie w przypadku kin czy dystrybutorów biletów na koncerty co najwyżej tyłek podetrzeć. Bo nie, gospodarka rynkowa wcale automatycznie nie równa się ostrej konkurencji. Nie na wszystkich rynkach. Sieci multipleksów i dystrybutorzy biletów to dość klasyczne przykłady oligopoli czy wręcz duopoli – rynków, na których znaczną część tortu zgarnęło dla siebie kilku dużych graczy (w przypadku duopoli – dwóch). A ci, jak uczy doświadczenie i teoria ekonomii, za cholerę nie są zainteresowani walką na ceny.
To jednak tłumaczy raczej wysokie ceny biletów generalnie, a nie dodatkową opłatę za ich kupno przez Internet. Dlaczego więc bilety kupione przez Internet nie tylko nie są tańsze od tradycyjnych, ale są wręcz od nich droższe?
Na to pytanie odpowiedź jest bardzo prosta. I w dodatku już padła, na samym początku tekstu.
Wygoda, oszczędność czasu i pewność. Bilet kupiony przez Internet kupuje się wygodnie, szybko i od razu wiadomo, czy dostaniemy, to czego chcieliśmy, czy nie.
Bilet kupiony przez Internet jest po prostu lepszy niż bilet kupiony w Empiku. A za produkt lepszy jesteśmy gotowi zapłacić więcej.
Dlaczego więc sprzedawca miałby oferować go w tej samej cenie, co gorszy, he?