List otwarty do pewnego (typu) Internauty

List otwarty do InternautyWłaściwie za każdym razem, kiedy jakiś mój materiał przebija się poza zwyczajowe grono Czytelników Maltretingu i ląduje gdzieś w Internecie, pojawia się tam pewien szczególny rodzaj komentujących. Bardzo mnie korci, żeby spróbować jakoś ich opisać, jest jednak pewne ryzyko, że próbując wyciągać ogólne wnioski na podstawie konkretnych wypowiedzi, strzelę kulą w płot. Zamiast więc porywać się na potencjalnie chybioną charakterystykę, po prostu podam kilka przykładów komentarzy. I podyskutuję sobie z ich autorami, korzystając z komfortu ich nieobecności.

W ostatnim tekście poczesne miejsce zajęło wideo poświęcone herbacie Loyd, której opakowanie okazało się mieć zaskakujące właściwości. Jeśli nie mieliście okazji go zobaczyć, zróbcie to teraz:

Filmik trafił dość szybko na Wykop, gdzie jednak kariery nie zrobił: zanim cokolwiek zawojował, został skutecznie zakopany przez użytkowników tego serwisu i zniknął z wyników wyszukiwania. Przez moment podejrzewałem nawet, że za tak zgodną reakcją może stać sam Loyd. Marka przechodziła niedawno dość rozrywkowy kryzys i nie jest wykluczone, że wciąż bardziej skrupulatnie niż zwykle monitoruje Internet i próbuje rozbrajać potencjalne problemy w zarodku (ciekawa koncepcja, swoją drogą – demilitaryzacja zarodków). Szybko okazało się jednak, że zakopujący to głównie wieloletni użytkownicy Wykopu, co chociaż nie przekreśla definitywnie „teorii spiskowej”, to zdaje się przemawiać raczej za tym, że moje dzieło solidnie rozminęło się z preferencjami wykopowiczów. Albo po prostu miało pecha na starcie.

W każdym razie jeden z owych zakopujących zostawił dodatkowy komentarz. I był to właśnie jeden z tych komentarzy:

Kręcisz gównoburzę. Jaka waga jest podana na opakowaniu i czy zgadza się z tą z folii? Zapewne tak. Powietrze w opakowaniu jest po to, by z liści nie zrobić miazgi! Wypełnili resztę foliowego opakowania, więc i karton musi być dostosowany do jego rozmiaru. W chipsach powietrze jest po to samo, żebyś nie dostał proszku ziemniaczanego, a całe ładne plastry. Informacja nieprawdziwa, zakop!

W odpowiedzi na trzeźwą uwagę osoby, która wrzuciła materiał na Wykop, że inni producenci jakoś obywają się bez podobnych praktyk i nie kończy się to masakrą zawartości pudełka, odezwał się inny zakopujący:

Popieram kolegę ***, jeżeli deklarowana na opakowaniu masa netto się zgadza z rzeczywistą, to wszystko jest ok. Sam gdy coś kupuję, to zawszę patrzę na cenę za kg lub litr, zwykle jest podana gdzieś na dole metki z ceną. Dzięki temu łatwo porównać cenowo różne produkty.

Czyli wszystko jest w porządku. Producent może robić wszystko, co chce, o ile tylko działa zgodnie z przepisami. Podał wagę na opakowaniu, więc niezależnie od tego, jaką jego część zajmuje strategiczna dla klienta zawartość – wszystko jest cacy.

I żeby uprzedzić wątpliwości: zgadzam się z tym, że producent może robić co chce w sensie formalnej dopuszczalności. Co do tego nie ma wątpliwości. Prawo nie zakazuje, producent może. Pytanie tylko, czy formalna zgodność z przepisami oznacza, że bez mrugnięcie okiem powinienem wszystkie takie działania akceptować? Czyżby legalność działania odbierała mi prawo krytyki lub czyniła ją bezzasadną?

A może jednak, drogi Internauto pewnego szczególnego typu, nie jesteś aż tak dogmatyczny i dopuszczasz w pewnych sytuacjach prawo krytyki działań zgodnych z przepisami, ale uważasz, że akurat w tym przypadku jest nieuzasadniona?

Jeśli tak, to proszę bądź konsekwentny. Skoro akceptowalne jest to:

Co w Loydzie piszczy? (Powietrze. Powietrze piszczy.)

Co w Loydzie piszczy? (Powietrze. Powietrze piszczy.)

…to rozumiem, że równie akceptowalne powinno być także to:

Hipotetyczny Loyd

Tu też piszczy powietrze – tu jednak część powietrza jest z Photoshopa

W końcu co do zasady jest on taki sam: pewną część woreczka wypełnia herbata, a pozostałą – powietrze, rozdymając go tak, by szczelnie wypełniał kartonik.

Mało tego. Powinieneś zaakceptować również w opakowaniu 50-gramowej herbaty obecność ukrytego woreczka z 50 gramami piasku. O ile tylko masa herbaty odpowiada liczbie podanej na, wszystko jest przecież OK. A że biorący pudełko do ręki może odnieść wrażenie, że trzyma 100 gramów herbaty? Jego wina. Masa herbaty jest podana na opakowaniu, trzeba było doczytać.

Ciężar jest przecież samym wyznacznikiem ilości, jak objętość (wyznaczonej tu przez długość, szerokość i głębokość opakowania). Skoro można majstrować przy objętości, można majstrować i przy masie.

Poza tym obecność piasku zawsze można tłumaczyć obawą przed zdmuchnięciem kartonika ze sklepowej półki. Ważne, żeby opis zgadzał się z zawartością – a przecież się zgadza.

Bądź konsekwentny, drogi Internauto pewnego szczególnego typu.

***

Inny przypadek, duet Tymbarku i Biedronki. Tekst co prawda archiwalny, ale produkt może wciąż być dostępny w sprzedaży (wydaje mi się, że widziałem go ostatnio kilka miesięcy temu na jakimś szkolnym spotkaniu). Do tekstu również przygotowuję wideo – radzi sobie zdecydowanie lepiej, niż dokumentacja magicznych właściwości Loyda.

I nic dziwnego, bo temat jest wyjątkowo wdzięczny: Tymbark pospołu z Biedronką ustanowili fantastyczny wręcz rekord w dziedzinie marketingu homeopatycznego. Jednym z dwóch bohaterów „okładki” soku Tymbarku Vita Complex jest jagoda açai. A ta może działać jak magnes, gdyż açai to przedstawicielka tak zwanych superfoods – nieprzetworzonych pokarmów wyjątkowo bogatych w substancje odżywcze, witaminy, antyoksydanty i czego tam sobie jeszcze kolorowa prasa nie wymyśli.

Sęk w tym, że z praktycznego punktu widzenia, açai w soku Tymbarku po prostu nie ma. Możemy liczyć jedynie na znaną z homeopatii pamięć wody. Tudzież pamięć soku marchwiowego.

Film notuje kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń, prowokuje panią rzecznik Maspeksu (producenta) do przedstawienia jednego z najbardziej kuriozalnych wyjaśnień, z jakimi kiedykolwiek się spotkałem oraz trafia na kilka serwisów. Między innymi Sadistic.pl.

I wtedy się zaczyna.

[…]
1. Ważna sprawa. 100% soku z maliną i acai a nie soku z maliny i acai. Jesli nie potrafisz ze zrozumieniem to twoja sprawa „testerze”.
[…]

…pisze użytkownik przedstawiający się jako Kubacz, człowiek z „branży spożywczej”, specjalizujący w „przetwórstwie owocowo-warzywnym”.

Komentarz błyskawicznie dostaje więcej lokalnych polubień niż sam filmik oraz pisemne wyrazy wsparcia na dokładkę:

Masz piwo [to taki wykopowy lajk – przyp. Petrola], bo właśnie to chciałem napisać nieumiejącym czytać gimbusom – 100% soku z maliną i acai.

Aż Kubacz dostałeś po piwie za każdy post w temacie, bo widać że znasz się na sprawie i rzeczowo mówisz.
[…]
Składniki muszą na etykietach dawać wszystkie, takie przepisy, więc patrząc na ten Tymbark mogę powiedzieć, że jest zdrowy i to cholernie.

– drugi z powyższych komentarzy smaży ktoś podający się za studenta medycyny.

Pojawiają się też wskazówki praktyczne:

do wszystkich, którzy twierdzą, że na etykiecie powinny się znajdować składniki wiodące- jest napisana malina z acai, bo taki jest smak
[…]

Och, z pewnością „bo taki jest smak”. Co prawda piłem ten sok i nie wyczułem w nim żadnej egzotycznej nutki, za którą mogłaby być odpowiedzialna jagoda açai, ale to z pewnością wina mojego prymitywnego podniebienia i zdewastowanych kubków smakowych. Sok z açai jest wymieszany z pozostałymi, całkiem swojskimi, w proporcji bliskiej 1:7000 (jeden do siedmiu tysięcy), więc z pewnością da się go wyczuć!

Co prawda kilku użytkowników bierze moją stronę, ale siła głosu „specjalisty z branży” jest ogromna: pod filmem na YouTube pojawia się cała seria komentarzy zaczynających się od słów „pozwolę sobie zacytować pewien z Sadistic.pl”, ostrzeżenia przed telefonami prawników Maspeksu, którzy jeśli dotychczas nie zadzwonili i nie zażądali rujnujących mnie reparacji wojennych, to tylko z litości nad debilem oraz – oczywiście – dalszy ciąg komentarzy z cyklu „trzeba umieć czytać”:

[…] „Z maliną i acai” oznacza z kolei, że dodatkowo do tegoż soku dodano pewną ilość maliny i acai. […] Poza tym po to jest skład produktu, aby go przed kupnem przeczytać, bo po fakcie można mieć pretensje wyłącznie do siebie…

W efekcie wideo, które do tej pory miało dość pozytywny odbiór (znakomita większość kciuków w górę), notuje czarną serię i szybko osiąga ujemny bilans ocen – obecnie 61 łapek w górę kontra 73 w dół.

Przypomnę może. Mówimy o tym napoju:

Obrazek powstał jeszcze przed upowszechnieniem się standardu 4K, który przynajmniej na pierwszy rzut oka byłby nieco bardziej łaskawy dla Tymbarku. Pozornie oczywiście, ale zawsze.

Obrazek powstał jeszcze przed upowszechnieniem się standardu 4K, który przynajmniej na pierwszy rzut oka byłby nieco bardziej łaskawy dla Tymbarku. Pozornie oczywiście, ale zawsze to coś.

***

Granica między nieuczciwością a dopuszczalnym „podrasowywaniem” opakowania to nie cienka czerwona linia, która w każdej sytuacji jednoznacznie, nie pozostawiając cienia wątpliwości, oddziela to, co jest OK, od tego, co OK już nie jest. To raczej szara strefa, pas ziemi niczyjej.

Aby to zilustrować, wróćmy na chwilę do herbat. Różne zakłady mogą w różny sposób pakować produkt – w jednym woreczek może być precyzyjnie wypełniony po brzegi, w drugim ze względów technologicznych będzie to niemożliwe. Jakiś zakład będzie mógł idealnie wpasować woreczek w kartonik, w innym kartonik będzie musiał pozostawiać trochę luzu dla zawartości. 100 gramów surowca nawet tej samej odmiany, ale pochodzącego od różnych dostawców, może mieć różną objętość – producent może założyć sobie pewną tolerancję w tym zakresie, więc okresowe „luzy w opakowaniu” mogą się zdarzać. Wreszcie, nawet względy marketingowe (czyli chęć odpowiedniej prezentacji na półce na tle konkurencji) można od biedy, do pewnego stopnia, uznać za uzasadnione i mieszczące się w granicach uczciwej konkurencji.

Biorąc to wszystko pod uwagę widać dość jasno, że nie da precyzyjnie określić „uczciwej” wielkości opakowania, a co za tym idzie – nie istnieje ostra granica, która oddziela praktyki uczciwe od nieuczciwych.

Jednak niezależnie od tego, jak bardzo niedookreślona czy też jak bardzo rozmyta jest ta granica, są przypadki, kiedy sprawa jest boleśnie oczywista. A przynajmniej moim zdaniem powinna być za taką uznana.

Takim przypadkiem jest wypełnienie połowy opakowania herbaty Loyd powietrzem.

Takim przypadkiem jest eksponowanie przez Tymbark jagody açai w soku, w którym obecność tego owocu da się stwierdzić jedynie w dobrze wyposażonym laboratorium.

Ty jednak, drogi Internauto pewnego szczególnego typu, bierzesz stronę producenta, bronisz sprzedawcy. Naprawdę trudno mi zrozumieć, dlaczego. Może podobne praktyki w handlu przez swoją powszechność stały się dla Ciebie zupełnie naturalne i oczywiste? Może jesteś tak przesiąknięty tym handlowym matriksem, że nie tylko go akceptujesz, ale wręcz jesteś gotowy go bronić?

A może uważasz, że sprawę załatwi wolny rynek?

No załatwia, jak cholera. Podaż rośnie, koszty spadają – a tu proszę, konkurenci solidarnie… podnoszą ceny. Cuda, panie, cuda.

Że szczególny przypadek? Że dostrzegasz różnicę między wolnym rynkiem, a konkurencją doskonałą? OK, przyjrzyjmy się więc cenom na bardziej konkurencyjnych rynkach. Myślisz, że dziewiątki w cenach biorą się stąd, że sprzedawcy walcząc o klienta, obniżają ceny tak długo, aż uda im się wypracować cieszące oko dziewiątki? A pomyślałeś kiedyś, że z tymi dziewiątkami to może być akurat dokładnie odwrotnie?

A może wierzysz, że przed manipulacją i oszustwem chronią nas instytucje regulujące rynek? Wolne żarty. O tym, że operatorzy komórkowi stosują jawną, szeroko reklamowaną i przy okazji wyczerpującą przesłanki wyłudzenia praktykę, UOKiK reflektuje się po dopiero 6 latach. Główny Inspektor Farmaceutyczny nakazuje zdjęcie z anteny wprowadzającej w błąd reklamy leku kilka miesięcy po tym, jak intensywną kampanię robiącą klientom wodę z mózgu… zakończył już sam producent. A skoro jesteśmy przy wodzie, to na rynku od lat istnieje, reklamowany jako dziecięcy, produkt pod nazwą Woddda, który wodą nie jest. Nie jest wodą, bo jest napojem słodzonym, mieszczącym w półlitrowej butelce niemal tyle cukru, co puszka Coli. I co? I nic. Słodzony napój dla dzieci może najwyraźniej nazywać się Woddda. Co na to nadzór, jakikolwiek? Nic. Zero reakcji.

Reakcja była za to najwyraźniej w odniesieniu do etykiet z informacją o składzie na syropach marki Łowicz – i to jaka skuteczna! Zakończona zmianą postępowania producenta! Pewnym cieniem na obrazie wiktorii instytucji państwowych nad kapitalistami kładzie się jedynie fakt, że zakwestionowane etykiety Łowicz poprawił tylko dla podstawowej odmiany swojego produktu. Resztę wariantów, opatrzonych analogiczną, wprowadzającą w błąd etykietą, producent stosował bez zmian przez co najmniej kolejny rok. Taki to był efektywny i skrupulatny nadzór.

A może wierzysz, że jesteś tak inteligentny, tak czujny i tak bystry, że dojrzysz każdy kant sprzedawcy? Może jesteś zwolennikiem rynkowego prawa dżungli – mają wygrać ci, co myślą, a ci co nie myślą, niech płacą i płaczą? Może uważasz, że to właśnie Ty jesteś tym, który myśli – pewnym kandydatem do zwycięstwa w walce o przetrwanie? Albo, ujmując problem mniej dramatycznie, w zmaganiach o zawartość Twojego portfela?

Jeśli tak, to zastanów się: jeśli pozwolimy, by rynek rządził się prawem dżungli – to kto w tym łańcuchu pokarmowym zostanie szczytowym drapieżnikiem?

Być może faktycznie jesteś inteligentny. Być może faktycznie nie dajesz sobie w kaszę dmuchać, jesteś bystry i czujny. Ale czy naprawdę jesteś przekonany, że wygrasz z ludźmi, którzy osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu główkują, jak zwiększyć sprzedaż każdego z tych produktów, którym Ty poświęcasz w sklepie może z pięć minut? A częściej pewnie raptem kilkanaście sekund?

To już nawet nie optymizm.

To naiwność.

A Ty jeszcze bronisz prawa do robienia klientów w balona.