Jeśli kiedyś jakiś polski bank zaoferuje komercyjne loty w kosmos, to z pewnością będzie to Millennium. Różowy bank opanował bowiem do perfekcji sprzedaż usług, których nikt przy zdrowych zmysłach by nie kupił.
Usługi, których nikt nie chce, sprzedaje się w sumie dość łatwo: podłącza się je do usług, które na pierwszy rzut oka mogą się komuś wydawać przydatne. Oczywiście nie zmienia to faktu, że usługa, której nikt przy zdrowych zmysłach by nie kupił, nadal jest usługą, której nikt przy zdrowych zmysłach by nie kupił. Nikt więc nie chce jej kupować. Millennium sprzedaje więc te usługi pozostawiając kupującego w błogiej nieświadomości dokonanego zakupu. Rozwiązanie tyleż proste, co genialne.
A zaczęło się tak… albo nie, zacznę od środka. Żeby jednak ten środek był jasny, powiem, że chodzi o kartę kredytową Millennium Piotr i Paweł MasterCard. Rzekomo darmową (pod pewnymi warunkami, ale jednak) i dającą 5% rabatu na zakupy w PiPie (słodki skrót, czyż nie?). I dodam jako dygresję, że jeśli ktokolwiek chciałby mieć taką kartę, to wystarczy, że przez internet oświadczy, że zapoznał się z setkami informacji i wyrazi – bezwiednie i bez możliwości nie-wyrażenia – tysiące zgód na udostępnianie danych. W tym na przykład zgodę na wymianę własnych danych z Millennium TFI. Jak wiadomo, TFI jest instytucją, która do sprawnego funkcjonowania karty kredytowej jest niezbędnie potrzebna.
Przypuszczam, że w moim przypadku, wśród wszystkich zgód, których nie mogłem nie wyrazić, była również zgoda na podzielenie się z prezesem Millennium nerką w przypadku, gdyby ten nagle źle się poczuł.
OK, przejdźmy do środka. Do środka historii i do środka oddziału Banku Millennium.
Ja: No więc mam problem. Nie dotarło do mnie zestawienie transakcji za ostatni miesiąc i nie wiem ile powinienem spłacić. To znaczy niby wiem, bo wyliczyłem sobie to na podstawie minimalnej kwoty spłaty, którą widać w Millenecie (serwis transakcyjny Millennium), ale wolę się upewnić.
Pani w Millennium: no więc całkowita kwota do spłaty to tyle-to-a-tyle.
Ja: Hmmm, coś mi się nie zgadza – mi wyszło ponad 150 zł więcej. Jeśli spłacę zbyt małą kwotę, to zabulę odsetki, a te na karcie kredytowej nie są przyjemne…
Pani: Proszę się nie obawiać. Jestem pewna kwoty, system nie kłamie.
Ja: Ja też jestem pewny, przynajmniej prawie pewny… jaka jest minimalna kwota do spłaty?
Pani: Inne-tyle-to-a-tyle
Ja: No właśnie, to się zgadza. A minimalna kwota to spłaty to 5% transakcji na zestawieniu, więc bierzemy tę kwotę i mnożymy przez dwadzieścia i wychodzi…
Pani: Ma Pan rację, ale częściowo. Minimalna kwota spłaty to 5% kwoty transakcji na danym zestawieniu, powiększone o opłaty i ubezpieczenia.
Ja: Pewnie tak, ale skoro ale na ewentualną roczną opłatę jest jeszcze za wcześnie, a w dodatku nie wykupiłem żadnych ubezpieczeń, to u mnie całkowita kwota spłaty powinna równać się minimalnej pomnożonej przez 20.
Pani: A rezygnował Pan z jakiegoś?
Ja: Rezygnował z czego?
Pani: Z ubezpieczenia.
Ja: Nie rezygnowałem, bo żadnego nie brałem.
Pani: Ależ brał Pan. Kartę sprzedajemy z ubezpieczeniem, którego nie można nie wziąć.
Ja: Que?
Koniec części pierwszej. Reklama. Może nawet jakiegoś banku?