Pomyślmy – co można sprzedawać / produkować, kiedy ma się taką fajną markę i takie fajne logo? Zapewne coś super-hiper nowoczesnego, albo przynajmniej nieźle stechnicyzowanego?
Aby zagadka była łatwiejsza, podpowiedzmy, że jedna z wersji tego produktu nazywa się „Turbo”. Stechnicyzowany trop zaczyna wyglądać realnie, prawda?
No to namieszajmy trochę nieco nostalgicznie brzmiącym brand claimem (szumne określenie firmowego hasła): „z serca Wielkopolski”. Stechnicyzowany trop staje pod znakiem zapytania, co? I słusznie, bo jak się jest marką Onix, oferuje produkt w wersji „Turbo” i jest on „z serca Wielkopolski”, to chodzi o… ziemniaki! Turbo to oczywiście odmiana, a nie wersja, ale pozwoliłem sobie nieco nagiąć fakty, aby skuteczniej budować rzeczony na wstępie suspens.
I na tym delikatnym misz-maszu można byłoby poprzestać, gdyby nie to, że opakowanie przynosi jeszcze jedną ciekawostkę, związaną z miejscem uprawy naszych dyzajnerskich ziemniaków:
Jeśli na powyższym zdjęciu doszukaliście się Francji, to doszukaliście się słusznie – oczy Was nie mylą. Zwracam też uwagę na dodatkowy smaczek (nomen omen) – niezachwianą wiarę producenta w jakość oferowanego produktu. Otóż te ziemniaki z francuskiego serca Wielkopolski mają zmienić obiad w prawdziwą ucztę… No no – kto by się spodziewał cudów po kartoflach?
A żeby dodać onixowym ziemniakom pikanterii (co zapewne ziemniakom nie zaszkodzi), to tabliczka w sklepie głosiła, iż pochodzą one z Holandii:
PS. Na marginesie – Żona twierdzi, że ziemniaki w Poznaniu są jednymi z najgorszych i najdroższych w Polsce. Tak więc nazwa „Pyrlandia” tudzież „Kraina kwitnącej bulwy” w empirium nie znajduje potwierdzenia, a poznańskie pyry należy wrzucić do worka marek hit and run (szumne określenie strategii polegającej na niczym nie uzasadnionym zdzierstwie, ale akurat dość zabawne, jeśli ktoś wie, co znaczy angielskie – albo amerykańskie – hit and run).