Dzisiaj instrukcja: co zrobić, kiedy Twoje 4-letnie dziecko zobaczy na mieście ociekającą krwią nienarodzonych produkcję nadgorliwych przeciwników aborcji?
Najpierw zobaczmy jednak o co chodzi. Dzieci – nie klikać!
Taka urocza plansza wielkości mniej więcej kortu do tenisa wisi przy jednym z najbardziej ruchliwych rond w Poznaniu.
Sposób 1. Prawda Cię wyzwoli.
– Mamusiu, co to za straszne zdjęcie?
– Ach, Kochanie, to mógł być Twój kolega z podwórka, jednak jego mama, bodaj z Hitlerem w jednym kotle się smażyła, postanowiła mu pourywać rączki, nóżki i główkę, a potem rozpruć brzuszek, zanim się jeszcze narodził.
– Mamusiu, a nie sądzisz, że pokazywanie i opowiadanie mi takich rzeczy może wywierać destrukcyjny wpływ na moją kruchą i kształtującą się jeszcze psychikę?
– Wiesz, synku… po dłuższym namyśle wydaje mi się, że to raczej Twoja niedoszła siostra, a nie kolega z podwórka…
Sposób 2. Dla mięsożerców
– Mamusiu, co to za straszne zdjęcie?
– To? Aaa, to… to reklama nowych chrupiących skrzydełek w sosie pomidorowym w kej ef si. Chodźmy już może gdzie indziej, wiesz, że mama nie lubi fast-foodów.
– Mamusiu, to są raczej żeberka…
Sposób 3. Dla wegeterian.
Po krótkim namyśle dochodzę do wniosku, że wersji dla wegetarian nie będzie. Nie mam pomysłu. Poza tym jakiejś części z nich nie będzie nawet potrzebna. Przypuszczam, że co niektórzy, aby zapewnić, że potomstwo również kroczyć będzie przez życie bezmięsną ścieżką, już mają zasobą rodzinne pokazy filmów dokumentujących szczegółowo proces metamorfozy słodkiego, różowiutkiego prosiaczka w kiełbasę.
Dzieciom po takich seansach aborty nie powinny być straszne.
PS. Jeśli ktoś musi koniecznie wiedzieć, to w części „Prawda Cię wyzwoli” znajdzie powód, dla którego ta akcja trafiła do kategorii kopanie leżącego (przypomnijmy, że jest to ta kategoria, do której trafiają pomysły durne, żenujące, szkodliwe itp.).
PS2. Wegetarianie – wybaczcie. Nawinęliście się. Ale tak to jest, jak się mięsa nie je.
PS3. Fotka nie jest moja, ale została zrobiona specjalnie na potrzeby maltreting.pl. Można więc powiedzieć, że mam własny foto-serwis!