Ostatnio na fejsbuku zaatakował mnie bok-sik reklamowy ze sformułowanym w zamorskim języku zapytaniem: „Kto w ogóle chciałby płacić za energię, skoro słońce i wiatr są za darmo?” Jako że zawsze zastanawiało mnie, jaki interes ktokolwiek mógłby mieć w reklamowaniu czegoś, co jest za darmo – kliknąłem.
Oczom moim ukazał się następujący komunikat firmowany przez DIY Power System (czyli z zamorskiego: „System zasilania do samodzielnego montażu”):

Uwolnij energię wiatrów!
W wolnym (mniej więcej 2-dniowym) tłumaczeniu znaczy rozjaśniony fragment głosi: „Dowiedz się jak zbudować własną elektrownię za jedyne 100 dolarów! A to dopiero początek…”
I dokładnie tego bym się obawiał: że te 100 dolarów to dopiero początek.
Tym bardziej, że słowem-kluczem jest tu „dowiedz się” – DIY Power System nie sprzedaje wiatraków ani paneli słonecznych, tylko książki. Instrukcje ściślej rzecz biorąc. Części do samodzielnego montażu najwyraźniej trzeba sobie samemu zorganizować.
Swoją drogą ciekawe, czy w ofercie typu „zrób to sam” znalazłoby się coś dla zwolenników energii jądrowej? Wizja z „Wesela w Atomicach” mogłaby się ziścić.