Maltreting.pl dumnie wprowadza się w nową erę. Erę testów konsumenckich. Zaczynamy z grubej rury, od laptopa. Model nie jest istotny. W końcu to maltreting.pl, a nie Chip. Producenta jednak ujawnimy: to ASUS.
Zanim jednak przeprowadzimy ultra-profesjonalny test, zajrzyjmy na stronę internetową ASUSa, żebu poczytać, co też chłopaki od marketingu firmy mają do powiedzenia na temat swojego produktu.
Jak to zwykle bywa, chłopaki skromnością nie grzeszą:
Usłysz moc, poczuj moc
Zwiększ doznania słuchowe dzięki technologii SonicMaster opracowanej na podstawie doświadczeń firmy Bang & Olufsen ICEpower
[…]
SonicMaster to technologia stosowana wyłącznie przez ASUS-a, zatwierdzona i współtworzona przez znaną w świecie firmę Bang & Olufsen ICEPower. To rozwiązanie sprawia, że dźwięk audio w notebookach staje się żywy dzięki najdokładniejszym protokołom przetwarzania i kodekom, doskonałej budowie głośnika i wielkim pudłom rezonansowym dającym potężne doznania – to jak pójście na koncert, bowiem wierność reprodukcji ożywia wokale, zaś każdy dźwięk nabiera życia pod wpływem zaawansowanych ulepszeń audio. Koniec z miernym dźwiękiem z notebooka i cierpieniami wywołanymi przez zniekształcenia oraz szumy – witaj w erze prawdziwego hi-fi na PC.
źródło: pl.asus.com
Nie wiem jak na kobiety, ale na facetów to działa jak cholera.
Skuszony tak obiecującą wizją (swoją drogą wizja dźwięku to dość ciekawa koncepcja), wysupłałem ostatnie grosze z rachunku bankowego, dorzuciłem to, co wyszperałem w kieszeni kilku par spodni i poszedłem kupić wymarzonego laptopa. Sprzedawca przeliczył wręczony mu… jakby to określić… no nie tyle plik banknotów, co kołtun banknotów. Łaskawie uznał za prawne środki płatnicze nawet te egzemplarze, które nosiły wyraźne ślady prania w towarzystwie zielonych gaci. Przyjął również bez kąśliwych uwag pół reklamówki groszaków.
Nie starczyło.
Wróciłem do domu, w atmosferze rodzinnego skandalu rozbiłem dziecku świnkę skarbonkę i nareszcie dysponowałem kwotą umożliwiającą zakup.
Obawiając się, że obiecywane przez chłopaków z ASUSa potężne doznania audio mogą okazać się zbyt potężne, przed uruchomieniem pełnej mocy dźwięku z laptopa przedsięwziąłem stosowne przygotowania. Uprzedziłem sąsiadów, że może być głośno, wcisnąłem w uszy stopery, założyłem sobie dźwiękoszczelne słuchawy (takie jak noszą goście obsługujący młoty pneumatyczne), uruchomiłem komputer, po czym pospiesznie opuściłem mieszkanie i zaszyłem się w pobliskim schronie przeciwatomowym.
Kiedy byłem już bezpieczny za ogromnymi, ołowianami grodzami schronu, spojrzałem na zegarek. Mijało właśnie 30 minut od momentu, kiedy włączyłem komputer i uruchomiłem misternie zaplanowaną procedurę testową. Zatem dokładnie w tej właśnie chwili, gdzieś w moim mieszkaniu, z komputera powinny zacząć wydobywać się pierwsze dźwięki.
Ku mojemu zaskoczeniu nic nie poczułem.
Po 5 minutach włączyłem telewizję, i sprawdziłem na Internecie, jaka jest skala zniszczeń w mojej okolicy.
Żaden z serwisów informacyjnych nie odnotował na moim osiedlu incydentów na apokaliptyczną skalę. Nie odnotował nawet incydentów na skalę nie-apokaliptyczną.
Poczekałem do zmierzchu i wróciłem do domu chyłkiem, obawiając się, że sąsiedzi – jeśli żyją – mogą być jednak trochę na mnie wkurwieni za hałas, jaki niewątpliwie im zgotowałem.
Żyli.
I nie byli.
Zdziwiony, wszedłem do mieszkania. Komunikat na ekranie komputera głosił, że testy przebiegły poprawnie i zakończyły się sukcesem.
Rozpocząłem procedurę testową raz jeszcze. Tym razem, wiedząc że sąsiedzi przeżyli ostatnią próbę w całkiem niezłym zdrowiu, wykrzesałem z siebie nieco więcej zuchwałości. Zamiast zamykać się w schronie atomowym, zamknąłem się w pokoju obok.
W momencie, gdy laptop powinien zacząć odgrywać pierwsze dźwięki swojej destrukcyjnej symfonii, zza drzwi doleciało jakieś popikiwanie.
Ostrożnie otworzyłem drzwi. Przez moment wahałem się, ale ostatecznie zdecydowałem się sprawdzić, skąd dobiegają owe dźwięki. Wiedziony niezawodnymi zmysłami godnymi indiańskiego tropiciela, dotarłem do źródła popikiwania. Były nim głośniki mojego laptopa.
Sprawdziłem jeszcze raz na to, jak owo pitu-pitu nazwały chłopaki od marketingu ASUSa.
…to jak pójście na koncert… witaj w erze prawdziwego hi-fi na PC…
Hmm… albo chłopaki z ASUSa nigdy nie były na koncercie, albo liczą na to, że na koncercie nigdy nie byli ich klienci.
Albo całą wiedzę o tym, czym jest Hi-Fi, czerpią z Tesco:
Tak czy inaczej, wydaje się, że marka BANG and Olufsen przymierza się do zmiany nazwy. Na PikPik and Olufsen.