Ostatnio, prawie jak telewizja publiczna, poczułem wewnętrzną potrzebę realizacji misji. Misji obnażania raka maltretingu toczącego naszą cywilizację. I akurat nawinęło się Wealth Solutions. Akurat, aby wypełnić treścią drugą – i ostatnią, a co – część maltretingowej trylogii winnej.
Chłopaki z Wealth Soultions próbowali mnie ostatnio drogą radiową zachęcić do kupna wina… a następnie uniemożliwić wypicie go! Że to wino niby nie konsumpcyjne, a inwestycyjne miało być – skandal! Sprowokowany tak jawnym kpieniem z moich słabości, postanowiłem bliżej przyjrzeć się ofercie firmy.
No i przyjrzałem się. Chłopaki z Wealth Solutions twierdziły w reklamie radiowej – i na filmiku na YouTube – że gdyby babcia miała wą… znaczy, że gdybym już był ich klientem, to średnio dostawałbym do tej pory po 40% rocznie. Do tej pory, czyli do kiedy? I od kiedy? Od roku? Od dwóch lat? Od ostatniego poniedziałku? Do ostatniej środy? Nie wiem. Chłopaki z Wealth Solutions skrzętnie tę informację ukrywają.
Czy dostawałbym to na czysto, czy też może chłopakom z Wealth Solutions udało się pominąć w obliczeniach opłaty, tego też się jakoś nie mogłem doszukać.
A opłaty są niczego sobie:
- od 9% do 15% opłaty na wejście
- 2,5% procent kwoty inwestycji rocznie
- 15 funciaków ubezpieczenia rocznie od każdej zakupionej skrzynki – czyli średnio na jeża dodatkowy 1% rocznie.
O, i zapomniałbym. Plus VAT. 23%. Do wszystkich opłat.
Jak by przyjąć, że te 40% jednak nie uwzględniało opłat, to w wariancie optymistycznym (9% opłaty wstępnej) w pierwszym roku owo 40% skurczyłoby się do 19%. Taaak – o połowę. W wariancie 15-procentowej opłaty zmniejszyłoby się ponad 4-krotnie, do 9%.
Przypomnijmy sobie jeszcze o niejakim Belce, weźmy pod uwagę, że kantory skupują funty taniej niż je sprzedają, dorzućmy na okrasę ryzyko walutowe, i nagle robi się jeszcze mniej różowo.
Ale moja wrednie złośliwa matematyka może tu nie mieć zastosowania. Wysoce wykwalifikowani specjaliści mają własną. Na przykład taką: jeśli zainwestowałem 1000 funtów, a teraz mam 3661, to mój zysk wynosi 2661%. O proszę:
To zresztą jest całkiem możliwe, bo nie mówimy o inwestycji w zwykłe wino, ale o inwestycji w wino w pigułce:
W przypadku wina w pigułce procenty na pewno liczy się inaczej.
W sumie dobrze, że w pigułce, a nie na przykład w czopkach…
Zresztą… nie ma sensu wnikać w te wszystkie zawiłości, obliczenia, opłaty i VATy. Od razu widać, że chłopaki z Wealth Soulutions kręcą. Mówią, że ich wino daje 40%, a przecież nawet ciemniak wie, że bez zaprawienia spirytusem, żadne wino tyle nie da. Ot co.