Jakieś dobre 3 tygodnie temu, powodowany wewnętrzną potrzebą niesienia pomocy, dyskretnie zwróciłem uwagę chłopakom z Kredyt Banku, że ich internetowa porównywarka kont zawiera pewne hmm… uproszczenia. (Tak się jakoś dziwnie składa, że te uproszczenia faworyzują promowane obecnie Ekstrakonto Plus Kredyt Banku). Zasugerowałem, że fajnie byłoby, żeby korzystający z porównywarki o tym wiedzieli. Chłopaki obiecali, że przyjrzą się problemowi i słowa dotrzymali. Przyjrzeli się. Namacalnych efektów jednak nie ma do dziś. Porównywarka jak ściemniała, tak ściemnia. [Update: po kilku(nastu?) godzinach od publikacji efekty się pojawiły, ściemnianie się skończyło: szczegóły w komentarzach pod tekstem]
Trudno to jednak mieć instytucji od „finansów z zasadami” za złe. Ma ona najwyraźniej większe problemy niż delikatne manipulacje, na jakie pozwala sobie porównywarka kont. Wygląda bowiem na to, że Kredyt Bankowi na masową skalę giną klienci.
Giną w sensie ostatecznym.
Tak to przynajmniej wygląda, jeśli przyjrzeć się kredytowi gotówkowemu niebieskiego banku.
Kredyt Bank postanowił mianowicie ułatwić decyzję klientom, którzy wahają się nad dokonaniem aktu finansowego masochizmu, jakim jest wzięcie kredytu gotówkowego. Ułatwienie decyzji polega na tym, że Kredyt Bank wspaniałomyślnie obniża prowizję do 0%, która na zwykłych zasadach wynosi od 2% do 5%.
Nieco mniej wspaniałomyślnie wymaga zabezpieczenia spłaty kredytu.
Innymi słowy zamiast 2-5% prowizji klient najbardziej popularnego wariantu kredytu płaci 6,12% tytułem ubezpieczenia. Jeszcze innymi słowy: przyjemność pozbycia się maks. 5% prowizji kosztuje 6,12%, które trzeba przeznaczyć na ubezpieczenie.
No dobrze, ale gdzie tu trupy klientów?
Jeszcze chwileczkę nudnej matematyki i będą.
Jako się rzekło, ubezpieczenie jest ubezpieczeniem na życie. Ubezpieczyciel spłaci kredyt za klienta, jeśli ten raczy umrzeć lub ciężkim kalectwem uniemożliwić sobie kiedykolwiek wykonywanie pracy. W odróżnieniu od zwykłego ubezpieczenia na życie, w przypadku mniej spektakularnych przypadków robienia sobie krzywdy (urwana ręka czy noga na przykład) na wypłatę ubezpieczenia nie ma co liczyć.
Wracając do cyferek – składka to 6,12% kwoty kredytu. Ale przecież w miarę upływu czasu ubezpieczona jest tak naprawdę coraz mniejsza kwota – bo kredyt spłacamy. W pocie czoła, wertując funkcje finansowe w Excelu doliczyłem się, że biorąc 8 000 zł na 3 lata, przy racie rzędu 275 zł (tyle, ile podaje Kredyt Bank na obrazku), średnioroczne zadłużenie klienta wynosi 4 396,41 zł. (Co bardziej dociekliwi mogliby spytać, czemu nie po prostu 4000 zł? Odpowiadam: bo nie. Zaufajcie mi. Jestem weteranem kredytu hipotecznego. Jeśli nawet się kropnąłem, to niewiele.)
I teraz dochodzimy do trupów.
489,60 zł składki ubezpieczenia to 11,1% de facto zabezpieczanej kwoty, czyli tych 4 396,41 zł. Jak to rozumieć? Ano tak: jeżeli przyjąć, że ubezpieczyciel nie pobiera żadnego wynagrodzenia za swoją robotę, to znaczy, że szacuje, że w ciągu 36 miesięcy, jeden na dziewięciu kredytobiorców umrze lub doprowadzi się do stanu permanentnej bezproduktywności, wysyłając się na wózek inwalidzki lub coś w tym stylu.
Przyjmijmy jednak, że ubezpieczyciel nie jest jednak instytucją charytatywną, i za swoje usługi pobiera jakieś wynagrodzenie. Powiedzmy, że to wynagrodzenie to 30% składki. W takim wypadku oznacza to, że zgodnie z szacunkami ubezpieczyciela jeden na trzynastu kredytobiorców kopnie w kalendarz, zanim zdąży spłacić kredyt.
Dużo to czy mało? Odpowiem pytaniem: czy w ciągu ostatnich 3 lat spośród osób, które znasz co trzynasta wybrała się na tamten świat, ewentualnie na wózek inwalidzki?
Tak więc jak widzicie, hipoteza o masowych zejściach wśród klientów Kredyt Banku potwierdza się. Trup ściele się gęsto. Taka śmiertelność wśród klientów to oczywiście ogromny problem dla każdego biznesu, może z wyłączeniem zakładów kamieniarskich i przedsiębiorców pogrzebowych.
Inna hipoteza zakładałaby, że 0% prowizji to marketingowa ściema, a Kredyt Bank odbija sobie brak prowizji przedrożonym ubezpieczeniem.
No ale tego przecież instytucja od „finansów z zasadami” by nie zrobiła, prawda?
[edit] PS. Przypuszczam, że Kredyt Bank nie jest jakoś szczególnie drogim bankiem, jeśli chodzi o koszty kredytu (czyli: cała branża łupie klienta równo, i stosuje dokładnie te same metody). I że reklamowe grzeszki Kredyt Banku nie odstają jakoś szczególnie od branżowej średniej, a może są nawet od tej średniej mniejsze. Ale są. No i to Kredyt Bank wpadł na to, żeby mówić o sobie „finanse z zasadami”. Co chyba jest – trudne słowo – oksymoronem. Po prostu se ne da.