Dzisiaj jeden z polityków uznał za dopust Boży fakt, że w pierwszym półroczu w Polsce zanotowaliśmy ujemny przyrost naturalny. To znaczy uznałby za dopust Boży, gdyby – jak sądzę, bo nie grzebałem mu w profilu ma Facebooku – nie był, jako porządny lewicowiec, ateistą.
Tak się bowiem złożyło, że od stycznia od czerwca tego roku więcej Polaków kopnęło w kalendarz, niż wydało swój pierwszy krzyk przerażenia, orientując się, że zamieniło ciepłe bajorko wód płodowych na beznadzieję pozałonowej rzeczywistości. Różnica wyniosła ok. 2000 sztuk.
Ciekawostką jest, że wspomniany polityk doszukuje się przyczyn tego demograficznego Armagedonu między innymi w braku „dobrej informacji na temat środków antykoncepcyjnych”. Rozumiem, że przypuszcza, iż niedoinformowane społeczeństwo po prostu tych środków nadużywa?
Kolejną ciekawostką jest, że – chcąc sprawdzić u źródła informację, która dzisiaj zasmuciła tak wielu porządnych obywateli – zajrzałem na stronę GUSu i wśród dzisiejszych aktualności znalazłem jedynie teksty zatytułowane Pogłowie trzody chlewnej według stanu w końcu lipca 2011 r. oraz Nakłady i wyniki przemysłu I-II kwartał 2011 r. Widocznie dramatyczne wieści demograficzne nie są bardziej dramatyczne niż dane o świniach.
Trzeciej ciekawostki nie będzie, bo mnie naszło na filozofowanie i właśnie teraz je rozpocznę. Od lat słyszymy, że najgorsze, co nas może spotkać, to starzenie się społeczeństwa. Stare społeczeństwo to dziura w budżecie. Krach systemu emerytalnego. Zalew Arabów i Chińczyków. Słowem: koniec świata. Tylko przystąpienie do masowej produkcji potomstwa może nas uratować: załatać dziurę w państwowych finansach i zapewnić nam emerytury, za które będziemy mogli godnie żyć. I być może nawet uprawiać seks-turystykę na Tajlandii.
Nie potrafię znaleźć kontrargumentów na Chińczyków i Arabów, ale co do reszty… Dlaczego wszyscy jak jeden mąż upatrują w armii młodziaków wchodzących na rynek pracy wybawienia od wszelkich ekonomicznych przypadłości tego świata? Dlaczego niby młodzi, jak już osiągną odpowiedni wiek, mieliby ruszyć do pracy i – odprowadzając składki emerytalne – ratować nasze przyszłe emerytury? A może nie będą mieli gdzie ruszać?
Może nie trafią na rynek pracy, tylko do pośredniaka? Może młodzi, zamiast być zbawieniem dla kulejących finansów państwa, staną się ich kolejnym obciążeniem? Bo robotę zabiorą im komputerki, robociki i inne tranzystorki? Albo małe chińskie rączki? Małe chińskie rączki zrobią wiele więcej za wiele mniej, niż zrobilibyśmy my – jak długo uda nam się trzymać te małe chińskie rączki daleka od naszego rynku pracy, gdzieś za Wielkim Murem? Albo małe czarne sudańskie rączki, które zrobiłyby jeszcze więcej niż małe chińskie rączki, i to w zamian za jeszcze mniej? Na przykład za talerz owsianki i wybawienie od widma śmierci głodowej albo wizyty komanda jakiegoś lokalnego satrapy?
Z tego co kojarzę, to już teraz odsetek bezrobotnych po studiach czy szkole średniej nie napawa optymizmem – dlaczego miałoby być lepiej, jeśli chętnych do roboty byłoby jeszcze więcej?
Właściwie mógłbym na tym poprzestać, ale ciąg dalszy nastąpi. I będzie o marketingu – pesymistycznie.
PS. Mała aktualizacja – nastąpił. Ciąg nastąpił. Dalszy.