Kurwa, jak ja nie cierpię czarnych porzeczek. Do szewskiej pasji doprowadza mnie ta ich wyzuta z wszelkiej egzotyki polskość. Ten ich cholerny smak – taki kurwa porzeczkowy.
Jeśli jest coś, czego nie cierpię bardziej niż czarnych porzeczek, to tylko soku z czarnych porzeczek. I właściwie nie wiem, w jakim masochistycznym widzie postanowiłem sobie ten cholerny sok z czarnych porzeczek kupić. Z Fortuny. Bez cukru.
Na szczęście, mimo oczywistych zapędów autodestrukcyjnych, Fortuna mi sprzyja. I doskonale wie, jak ja kurwa nie cierpię porzeczek. Wie, że to, czego trzeba porzeczkom to winogrona. Cudownie nie-polskie, uwalniające aromat południowego słońca, przywołujące wspomnienie smaku toskańskiego wina.
Nie to co te walące na kilometr tanim buzunem sprzedawanym przez grubą babę w lokalnym spożywczaku pierdolone czarne porzeczki.
Dlatego Fortuna dodaje do swoich soków dyskretne ilości winogron. Tak dyskretne, jak dyskretnie jawi się na opakowaniu soku słowo „winogrono” obok wielgachnego, ordynarnego napisu „czarna porzeczka”.
Ilości tak dyskretne, jak nieśmiało wyglądają zza kłębowiska tych posranych, ohydnych porzeczek subtelne owoce najwspanialszych winogron.
Na kartonie z sokiem Fortuny trudno wypatrzeć, że w natłoku uwalanych w gnojówie porzeczkowych wieprzy znajdują się perły najczystszych winogron. I słusznie. Na miejscu projektanta opakowań Fortuny też nie epatowałbym winogronami na opakowaniu produktu, w którym soku z winogron jest zaledwie cztery razy więcej niż soku z czarnych porzeczek.
Dzięki, chłopaki z Fortuny. Dzięki, że lepiej ode mnie wiecie co jest dla mnie dobre, i odwodzicie mnie od moich urągających dobremu smakowi pomysłów konsumpcyjnych. Rozumiem, że sami wpierdalacie te cholerne porzeczki, żebym ja nie musiał pić z nich soku. Po stokroć dzięki!