Bułka w stawie

Nadejszła historyczna chwiła: tekst, który właśnie skończyłem pisać na Maltreting i niniejszym publikuję, jest pierwszym tekstem, który napisał ktoś inny.

Cholera. Albo wyrażam się nieprecyzyjnie, albo mam schizofrenię.

W każdym razie dzisiaj oddaję łamy Maltretingu niejakiemu Bobowi. Bob jest pracownikiem sektora NGO, czyli organizacji pozarządowych. Organizacje pozarządowe to – dla jasności – wszelkiej maści organizacje, których celem jest zrobić społeczeństwu dobrze. Niekoniecznie muszą pomagać potrzebującym, leczyć chorych itd. Mogą też na przykład krzewić kulturę. Na przykład fizyczną.

Dalej już pisze Bob. Trochę mu tylko przecinki poprzestawiałem, pewnie na gorsze.

Zacznijmy od teoretycznego wstępu.

 

Żelazne zasady sponsoringu dla kierowników marketingu (fajny rym, co?)

Żelaznych zasad jest mnóstwo, podam tylko te najważniejsze. O ich wartości niech świadczy fakt, że są one powszechnie stosowane i przez małe firmy, i przez te ogromne.

Zasada nr 1. Kontakt jest zły. Nigdy, ale to nigdy nie publikuj na stronie internetowej firmy numeru telefonu do działu zajmującego się sponsoringiem. Nigdy. Podobnie z e-mailem. I formularzem kontaktowym. Nigdy, nigdy, nigdy.

Zasada nr 2. Propaganda jest dobra. Miejsce na stronie internetowej zaoszczędzone dzięki stosowaniu zasady numer 1 przeznacz na opis sukcesów firmy na polu CSR – społecznej odpowiedzialności biznesu.

Zasada nr 3. Nieznane są złe. Jeśli zadzwoni do Ciebie telefon, odbierz tylko wtedy, kiedy znasz dzwoniącego. Telefonów od osób Ci nie znanych nie odbieraj – to z pewnością hieny czyhające na zawartość Twojego firmowego portfela. Jeśli przez przypadek zdarzy Ci się odebrać telefon od nieznanej osoby i będzie to fundraiser (a najprawdopodobniej tak właśnie będzie), skrupulatnie zanotuj jego numer. Odtąd zawsze ignoruj telefony od tej osoby. W erze komórek to bajecznie proste.

Zasada nr 4. Do trzech razy sztuka. E-maile od fundraiserów należy ignorować bezwzględnie, od pierwszego do ostatniego. Zwykle po trzecim dają sobie spokój.

No to jeszcze raz, żeby nikomu nic nie umknęło: nie pozwól fundraiserom się znaleźć. Nie odbieraj telefonów. Nie odpisuj na maile. Dzięki temu będziesz mieć więcej czasu na chwalenie się osiągnięciami na polu CSR.

Tyle teorii. Prześledźmy teraz na przykładzie – z życia wziętym – jak niestosowanie się do złotych zasad prowadzi do stresu i frustracji oraz jak powrót do ich stosowania przywraca rzeczom ich właściwy stan.

Poznajcie bohatera tej historii: zawodowego fundraisera. Człowieka, któremu po ponad 10 latach zaliczania kolejnych szczebelków korporacyjnej drabiny – od kontroli zaopatrzenia stacji benzynowej w jakiejś zapomnianej przez cywilizację pipidówie po zarządzanie flotą TIRów, flotą tankowców i paroma rurociągami w Europie Środkowo-Wschodniej – nagle się odwidziało. Poznajcie człowieka, który po latach robienia dla korporacji w pijanym widzie postanowił zrobić coś dla społeczeństwa.

Poznajcie mnie.

Niesympatycznego fundraisera pracującego obecnie dla organizacji promującej pewien męczący sport zimowy. A właściwie jego rekreacyjną odmianę.

Historia zaczyna się w momencie, gdy niesympatyczyny fundraiser dowiaduje się o imprezie, która idealnie wpisuje się w profil organizacji, dla której pracuje.

 

4 dni przed Wigilią, T minus 32 dni

Fundraiser dowiaduje się, że Federacja rządząca pewną męczącą dyscypliną sportową organizuje Światowy Dzień Męki: dzień, w którym wszyscy chętni, mali i duzi, mają połączyć się w sportowym wysiłku i oczywiście porządnie się zmęczyć. Z godnie z wizją federacji, Dzień Męki ma się odbywać gdzie się tylko da, i mają go lokalnie organizować małe organizacje pozarządowe.

Federacja zapewnia organizującym organizacjom wzory materiałów marketingowych, podsuwa gotowe pomysły na atrakcje towarzyszące Męce, a także zapewnia patronat medialny dużej stacji telewizyjnej, ugadany na szczeblu światowym.

Oraz Sponsora, również ugadanego na cholernie wysokim szczeblu.

Ten ostatni fakt jest istotny – imprezę można zorganizować „bezkosztowo” (poświęcając tylko swój czas – nic nie warty oczywiście), ale za druk materiałów marketingowych według wzorów dostarczonych przez Federację ktoś musi zapłacić. No i łakocie dla dzieciaków Sponsor ma wnieść aportem. Łakocie dla dzieciaków to fajna sprawa. Fakt, że nie będzie trzeba z wywieszonym jęzorem szukać sponsora jest więc sporym ułatwieniem.

Jest jednak mały zgrzyt: niesympatyczny fundraiser dowiaduje się o tym wszystkim po terminie.

Spróbować jednak trzeba: na stronie Federacji jest numer telefonu do zagranicznej centrali. Fundraiser bez problemu kontaktuje sie z miłym gościem, Koordynatorem Dnia Męki. Mimo terminu Koordynator daje zielone światło.

 

3 dni przed Wigilią, T minus 31 dni

Koordynator Dnia Męki wysyła fundraiserowi dane kontaktowe do osoby odpowiedzialnej za Dzień Męki w polskiej spółce Sponsora. Fundraiser wysyła maila do podanej osoby odpowiedzialnej, ale rychło okazuje się, że dane są złe: nie ten kraj, nie ten dział. Pomylony Adresat jest całkiem miły, nawet oferuje pomoc.

Fundraiser ponownie kontaktuje się z Koordynatorem Dnia Męki. Tym razem pisze maila, bo za kolejny zagraniczny telefon fundraiser musiałby zapłacić z własnej kieszeni.

Odpowiedź przychodzi błyskawicznie.

Brzmi: I am out of office. Pomylone dane kontaktowe wysłane przez Koordynatora Dnia Męki okazały się jego łabędzim śpiewem przed dwutygodniowym urlopem. Fundraiser szybko upewnia się, że osoba wskazana jako zastępca kompletnie nic nie wie o sprawie, po czym sam również udaje się na Święta.

 

Mijają Święta, T minus 25 dni

Fundraiser bezczelnie robi sobie 2 dni wolnego. Przez kolejne 2 dni, do końca roku, wolne ma reszta świata, więc historia nie posuwa się do przodu ani o milimetr.

 

2 stycznia, T minus 19 dni

Fundraiser przypomina Pomylonemu Adresatowi, że obiecał pomóc. Następnie, wciąż nie mając kontaktu do osoby odpowiedzialnej za sponsoring w polskiej spółce Sponsora (rzetelnie stosującej się do zasady nr 1), w akcie desperacji dzwoni na centralę polskiej spółki. Recepcjonistka informuje, że nie łączy do działów, tylko do konkretnych osób – trzeba znać nazwisko (to zasada nr 1 w wersji dla zaawansowanych).

Fundraiser, bezczelnie nie pozwalając się recepcjonistce rozłączyć przedstawia całą sprawę. Recepcjonistka podaje swój e-mail, by sprawę opisać i obiecuje pomoc w znalezieniu osoby odpowiedzialnej.

 

T minus 17 dni (oraz T minus 16 dni)

Pomylony Adresat przesyła namiar na Brand Managera, następny dzień przynosi telefon wyznaczonej przez niego Szefowej Projektu. Szefowa dzwoni pierwsza (!). Pyta, słucha, wątpi czy będzie zima. Ale nie mówi nie. Fundraiser podekscytowany takim obrotem spraw pisze cały dzień ofertę.

 

Trzech Króli. Czyli wbrew pozorom już weekend. T minus 15 dni.

Cisza. Trudno, żeby było inaczej – w końcu to dzień wolny.

 

Poniedziałek, T minus 12 dni

Cisza.

 

Wtorek, T minus 11 dni

Cisza.

Fundraiser się uaktywnia, najpierw wysyła e-mail do Szefowej, potem do niej dzwoni. Nic.

Dzwoni do Szefa Brandu, bezczelnie skarży na Szefową Projektu. Ta oddzwania po krótkim czasie lekko poruszona: decyzji nie ma, zimy też nie, czasu niezbędnego na zamówienie rzeczy niezbędnych do organizacji Dnia Męki też już w zasadzie nie ma. Decyzja będzie w czwartek po południu lub w piątek. No i jest konkret – stacjonarny numer telefonu Szefowej Projektu.

 

Czwartek, T minus 9 dni

Cisza. Stacjonarny numer telefonu Szefowej Projektu nie odpowiada. Fundraiser śle e-mail – odpowiedź jest błyskawiczna. Wiadomo jaka.

Jestem poza biurem, będę w piątek.

 

Piątek, T minus 8 dni

Fundraiser dzwoni rano, na numer stacjonarny Szefowej Projektu.

Szefowa Projektu: To nie jest dobry czas na rozmowę.

Fundraiser: Ale…

Szefowa Projektu: To nie jest dobry czas.

 

Weekend, T minus 7-6 dni

Zaczyna się zima, będą warunki do męki. Dzień Męki ogłoszony. Kasy na produkcję reklam federacji i telewizji wciąż nie ma, więc podczas imprez reklam nie będzie. Trudno. Najwyżej doklei się je w Photoshopie na potrzeby komunikatów PR-owskich Sponsora oraz na potrzeby tej części strony internetowej Sponsora, na której jest miejsce na osiągnięcia w dziedzinie CSR.

 

Poniedziałek, T minus 5 dni

Fundraiser dzwoni rano. Szefowa Projektu odbiera. Fundraiser pyta kiedy będzie decyzja.

Szefowa: Do 12:00. I po namyśle: Do końca dnia.

Fundraiser: Czy zadzwoni Pani obojętnie jaka ta decyzja będzie?

Szefowa: Tak.

 

Poniedziałek… nie, cholera, wtorek! Czwarta rano. T minus 4 dni.

Fundraiser kontempluje swoją naiwność – jak mógł przypuszczać, że druga strona barykady nie zastosuje, tak dobrze mu znanych, żelaznych zasad?

 

Wtorek. T minus 4 dni, 17:48.

Mail od Szefowej Projektu: Zdecydowaliśmy ostatecznie, że w tym roku nie będziemy wspierać aktywności Dnia Męki organizowanych przez Pana organizację. Na przeszkodzie stanęła głównie nasza firmowa polityka, która nie pozwala nam przekazywać słodyczy ani gadżetów osobom niepełnoletnim.

Fundraiser domyśla się, że polityka została dopiero co uchwalona. Inaczej przecież powiedzieliby mu od razu.

 

Sobota i niedziela, Dni Męki.

Setki dzieciaków i ich rodzice bawią się na Dniu Męki w kilkunastu miejscach w Polsce. Słodycze okazują się zbędne.