Marketing homeopatyczny to chyba jeden z najbardziej obiecujących nurtów we współczesnym marketing – sięgają po niego coraz to nowi producenci. Na przykład Bakoma, której jogurt 7 zbóż men właśnie popijam.
Popijam, gdyż 7 zbóż men to jogurt pitny. I mimo tego, że jest to jogurt pitny właśnie, to może on służyć – tu cytuję stronę internetową producenta – jako substytut posiłku dla aktywnego mężczyzny.
Substytut posiłku… mam tylko nadzieję, że nie obiadu, bo jest już późno, a przyjmować solidne posiłki przed snem to podobno szalenie niezdrowe.
A przynajmniej niehigieniczne, bo chyba nie można mówić, że nie jest zdrowym napój, który – czytając od góry butelki – zawiera:
- sok z granatu,
- rzeczone 7 zbóż, men,
- nektarynkę,
- czerwoną pomarańczę (dobrze, że nie pomarańczową czerwonkę…),
- ziarna dyni,
- ziarna słonecznika.
Rzut oka na stronę internetową Bakomy upewnia nas w przekonaniu, że oczy nas nie mylą i wszystkie te dobrodziejstwa rzeczywiście da się zmieścić w buteleczce jogurtu:
Błonnik zbóż w połączeniu z ziarnami słonecznika i dyni oraz delikatnym mlecznym jogurtem, dojrzałymi owocami sprawia, że 7 zbóż MEN to idealny substytut posiłku dla aktywnego mężczyzny.
I to nie tylko zmieścić, ale zmieścić w ilościach co najmniej nielichych, gdyż – jak czytamy powyżej – to właśnie ich obecność walnie przyczynia się do tego, że pitny jogurt może aktywnemu mężczyźnie zastąpić obiad. Albo przynajmniej śniadanie.
Sprawdźmy więc, ile hektarów pól, sadów i ogrodów skończyło swoją egzystencję w jogurcie Bakomy.
7 zbóż, zebranych do kupy, okazuje się jedynym składnikiem, którego ilość można zapisać z wykorzystaniem znaczka %, a bez użycia przecinka. Jest ich – w sumie – 1%. Czyli 3,8 gram.
Nektarynki jest ponad 2 razy mniej: 0,4%. Oznacza to mniej więcej tyle, że 1-kilogramowa siatka tych owoców starczyłaby na wyprodukowanie ćwierć tony gotowego jogurtu.
Jeśli myślicie, że zrobić ćwierć tony czegoś z kilograma czegoś innego to przejaw nieposkromionej efektywności, to czytajcie dalej.
0,3% – tym razem w wykonaniu pomarańczy – to kolejny rekord w zakresie tzw. wyciskania cytryny (nomen omen) w procesie produkcyjnym jogurtu.
I wreszcie – prawie na sam koniec – ziarenka. Słonecznika i dyni. Ich zawartość to całe 0,1% w przypadku pierwszego i 0,1% drugiego. Kilogram ziarenek słonecznika (tudzież dyni) wystarczyłby do wyprodukowania jednej tony jogurtu 7 zbóż men z ziarnami dyni i słonecznika.
Żeby sprowadzić to do skali, z którą mamy do czynienia na co dzień, zadałem sobie trud policzenia, ile waży ziarenko dyni i ziarenko słonecznika. Otóż ziarenko słonecznika waży niecałą 1/20 grama, a pestka dyni – niecałą 1/6 grama. Dzięki tym skrupulatnym obliczeniom – obarczonym błędem rzędu 10%, bo liczyłem ilość pestek / ziarenek znajdujących się w 10 gramach odmierzonych przy użyciu wagi o dokładności 2 g – dowiadujemy się, że prawie półlitrowa buteleczka skrywa w sobie zawrotną ilość około 8 ziarenek słonecznika oraz około 2,5 ziarenek dyni. To się nazywa efektywność!
Z drugiej strony – może nic w tym dziwnego. Może to nawet całkiem dużo. W końcu produkt Bakomy miał być jogurtem do picia. Nic dziwnego, że wszelkiej maści ziarenek jest w nim niewiele. Tylko by w zęby właziły, gdyby było ich więcej.
Co innego soki. Soki, podobnie jak jogurt pitny, są do picia, więc można je do jogurtu pitnego dodawać w zgoła nieprzyzwoitych ilościach, a i tak nie straci on nic ze swojej pitliwości. Taki na przykład sok z granatu – jest go tak wiele, że zasłużył sobie na butelce na wzmiankę na pasku rodem z TVN24. (Co widać na obrazku – tym powyżej, a nie tym po lewej, jakby co.)
Całe 0,1%. Tyle tego soku jest.
Cóż, ktoś powie, że to sok zagęszczony. Syrop. Więc z definicji trzeba go solidnie rozcieńczyć przed „podaniem”. Być może, ale jako fan mieszania syropu malinowego z wodą gazowaną potrzebuję zaledwie dwóch kroków do lodówki, żeby sprawdzić na etykiecie owego syropu, że takim amatorom jak ja zaleca się jego rozcieńczanie w proporcjach 1:10.
Ale, jako się rzekło, 1:10 to proporcje dla amatorów. Zawodowcy z Bakomy rozcieńczają syrop w proporcjach 1:1000.
***
Szczerze mówiąc, coraz bardziej skłaniam się ku hipotezie (i z tego co zauważyłem, nie jestem w tym odosobniony), że marketing homeopatyczny nie jest bynajmniej dzieckiem kipiących kreatywnością pracowników marketingu. To raczej dzieło przypadku: jakiemuś sztygarowi do kadzi z jogurtem wpadły przekąski przeznaczona na drugie śniadanie. Żeby nie utylizować całej partii jogurtu, drugie śniadanie sztygara zostało dopisane w odpowiednich proporcjach do listy składników i vòila – 7 zbóż, men.
I jeszcze jedna ciekawostka: na opakowaniu 7 zbóż pojawia się informacja: źródło błonnika. W tabelce podsumowującej składniki odżywcze można wyczytać, że jest go całkiem solidne 2,5 grama w 100 gramach jogurtu. To o tyle interesujące, że mogących być naturalnym źródłem błonnika zbóż, ziaren i owoców znajdują się w jogurcie Bakomy całe 2 gramy na 100 gram produktu. Nawet gdyby były one w całości błonnikiem – a nie są – łatwo dostrzec, że błonnik w 7 zbożach musi pochodzić w dużej mierze skąd inąd. Tylko skąd? Spytałem Bakomy, może kiedyś odpowie.
Tymczasem, próbując samemu coś znaleźć, natknąłem się na dość rozrywkową koncepcję błonnika funkcjonalnego / suplementarnego – substancji, których źródłem może być m.in. odpowiednio potraktowana chityna. Tak, tak – dobrze pamiętacie lekcje biologii: „chityna” jak w „pancerzykach chitynowych”. Wiecie – owady. Chrząszcze. Robaczki.
Na wszelki wypadek uważajcie więc, jeśli ktoś zaproponuje Wam jogurt z biedronki. Może mieć na myśli coś zupełnie innego niż Wy.