Powiedzmy, że macie do zareklamowania lek dostępny bez recepty. Powiedzmy, że wśród możliwych działań niepożądanych – wskazanych w jego ulotce – znajdują się: senność, zawroty głowy, nudności, wymioty, reakcje alergiczne (do wstrząsu anafilaktycznego włącznie), napady astmy oskrzelowej.
Oraz efekty uboczne tak rozrywkowe jak omamy.
Te ostatnie zresztą niekoniecznie są działaniami niepożądanymi; z tego co wyczytałem w sieci, dwa spośród składników aktywnych leku – pseudoefedryna i dekstrometorfan – bywają obiektem pożądania nastolatków poszukujących drogi do odmiennych stanów świadomości.
Lećmy dalej. Powiedzmy, że pracujecie dla odpowiedzialnego producenta, który lojalnie uprzedza w ulotce, aby podczas przyjmowania leku zachować ostrożność prowadząc pojazdy.
Kogo uczynilibyście bohaterem reklamy takiego leku?
Jak to kogo – słaniającego się pod potężnym naporem grypy pilota rejsowego odrzutowca!
Gripex. To właśnie Gripex. I to zwykły Gripex, a nie pozbawiony pseudoefedryny i dekstrometorfanu Gripex Control, w przypadku którego producent (USP Zdrowie) nie wspomina nic o ewentualnych problemach z prowadzeniem pojazdów.
Tak więc wiecie: jeśli kiedykolwiek będziecie lecieć samolotem, którego pilota z drzemki nad zarzyganym kokpitem będą wyrywać okazjonalne napady duszności przeplatane halucynacjami, miejcie nadzieję, że nie tylko on łykał Gripex, ale cała załoga.
Bo jak cała załoga będzie roiła tę samą wizję, to na pewno gdzieś doleci. Śpiewając sobie to.