Dzisiaj, drodzy Państwo, uraczę Was wpisem lajfstajlowym. Najbardziej wpływowe postaci blogosfery twierdzą, że tematyka lajfstajlowa będzie najważniejszym nurtem na blogach: będzie najbardziej angażująca, będzie przyciągać najliczniejsze rzesze czytelników, a za nimi – najszczodrzejszych reklamodawców. Postanowiłem więc dać się ponieść temu złotonośnemu strumieniowi.
Jestem już po wieczornej toalecie. Jedną z czynności higienizacyjnych, jakim się oddałem, było mycie włosów. W tym momencie powinienem właściwie napisać „ostatnio kupiłem sobie” i podać markę, ale nie mogę.
Nie mogę, bo – obserwując poczynania blogerek modowych – „ostatnio kupiłem sobie to-i-tamto” pisze się dopiero wtedy, kiedy to-i-tamto dostanie się za darmo od producenta tego-i-tamtego wraz z setką innych kosmetyków oraz wycieczką na Bali. Albo przynajmniej do Żyrardowa.
W każdym razie umyłem sobie głowę szamponem dla facetów. Że był to szampon dla facetów świadczyło umieszczone na opakowaniu zdjęcie jakiegoś mężczyzny w typie 30-letniego licealisty, gładzącego sobie dłonią włosy układane na przestrzeni ostatnich 3 lat przez sześć jednostek straży poż… znaczy przez 20-osobową ekipę najlepszych stylistów świata.
Że był to szampon dla facetów świadczył również fakt, że zawierał on ekstrakt z chmielu. W końcu z czegóż by innego dla faceta?
Nie wiem jak Wy, ale ja od dłuższego czasu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wszystkie te roślinne ekstrakty w szamponach (czy też większości kosmetyków w ogóle), którymi epatują nas producenci, mają działanie wyłącznie psychologiczne, a ich faktyczne stężenia nie przekraczają wielkości homeopatycznych.
W przypadku produktów kobiecych różnorodność owych ekstraktów jest wprost powalająca: zaczynam wręcz podejrzewać, że biolodzy przeczesujący puszczę amazońską w poszukiwaniu nowych gatunków roślin robią to tylko dlatego, żeby firmy kosmetyczne miały coś nowego do napisania na opakowaniach swoich produktów.
Szampony dla facetów z kolei nie mają wyciągu z niczego – albo mają z chmielu. W końcu, jako że te wszystkie wyciągi znajdują się w kosmetykach w powodów wyłącznie marketingowych, nie ma sensu pisać facetom o czymś, czego nie znają. Poza tym, dla faceta wszystko musi być użyteczne. Nawet roślina.
A faceci, jak wiadomo, znają tylko dwie użyteczne rośliny: chmiel i wołowinę.