…i jest ich jeszcze więcej niż ostatnio! Naprawdę!
Aha, zanim zaczniecie, zauważcie, że dzisiejszy wpis trafił do szufladki z napisem ad rectum. A to zobowiązuje. Jeśli nie wiecie, co znaczy rectum, to sugeruję rectum poguglować (niektórzy podobno to lubią), a jeśli nie chce Wam się guglować, to pierwsze poważne ostrzeżenie i ostatnią okazję do rezygnacji z dalszej lektury znajdziecie mniej więcej za trzy akapity.
Jeśli zastanawiacie się jak to się dzieje, że ośmiu rolek może być więcej niż ostatnio oraz jakim cudem mogą być one zmysłowe, to zachęcam do lektury pewnego archiwalnego tekstu, traktującego o papierze toaletowym, seksie i zwierzętach. Z góry jednak uprzedzam, że znajdziecie w nim odpowiedzi na co najwyżej jedno z dwóch powyższych pytań.
Powrót ośmiu zmysłowych rolek zaczął się od zgłoszenia, jakie przyszło na facebookowy fan page Maltretingu: jeden z miłośników Maltretingu pytał się mnie jako eksperta (nie jestem tylko pewien od czego – od marketingu czy od srajstaśmy) o to, czy sformułowanie delikatnie biały widniejące na opakowaniu papieru toaletowego Velvet należy rozumieć w ten sposób, że papier ten jest intensywnie szary.
W odpowiedzi zasugerowałem, że być może chodzi o podkreślenie kontrastu z kolorem intensywnie brązowym, jakiego papier ów nabiera na pewnym etapie swojego cyklu eksploatacyjnego.
Niestety muszę szczerze przyznać, że to tylko niepotwierdzona hipoteza, a pytanie o kolor dołącza do listy pytań, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Mogę jednak powiedzieć, że w czasie rajdu wzdłuż półki ze srajtaśmą w moim ulubionym sklepie okazało się, że delikatna biel to tylko wierzchołek góry lodowej.
Kolejny model bowiem oznakowany był jako naturalnie zielony. I trzeba przyznać, że wyraźne oznakowanie jest wyrazem odpowiedzialności producenta i może użytkownikowi oszczędzić wiele nerwów. Aby to zilustrować, ponownie odnieśmy się do cyklu eksploatacyjnego papieru toaletowego. O ile Wasza dieta nie jest oparta na szpinaku, to na etapie, na którym spodziewacie się intensywnego brązu, zieleń może wzbudzać uzasadnione obawy, prawda? Na szczęście ulgę przynosi Velvet, przypominając: „ta zieleń to nie Twoja zasługa – to nasza”.
Niestety, zupełnie inaczej sytuacja wygląda z papierem łagodnie różowym. Wbrew temu, co sugeruje opis – oraz zdjęcie obok, wykonane telefonem komórkowym – papier toaletowy nie jest bynajmniej łagodnie różowy, ale wściekle wręcz różowy. Odjąwszy taki papier od tyłka, widząc wściekły róż zamiast łagodnego, przerażony użytkownik papieru gotów pomyśleć, że w ferworze zabiegów higienizacyjnych wyrwał sobie hemoroidy…
Na koniec dwa warianty, które mogą dowodzić, że Velvet szuka niszy rynkowej wśród osób, które wolne chwile lubią spędzać na łonie przyrody. O ile samą ideę należy pochwalić za nowatorstwo, o tyle jej realizacja może budzić pewne wątpliwości.
Pierwszy wariant to atmosfera natury: relaksująca lawenda. O ile lawenda rzeczywiście może przywołać wspomnienie natury, o tyle – aby zapewnić użytkownikowi pełnię doznań związanych z naturą, w foliowym opakowaniu zamiast papieru toaletowego powinny znaleźć się liście łopianu. I saperka.
W drugim przypadku wątpliwości są zdecydowanie poważniejszej natury. Chodzi o kolejną atmosferę natury, konkretniej: o orzeźwiającą bryzę morską.
Mówiąc wprost: za cholerę nie wiem, co może w sraniu przywoływać skojarzenia z morską bryzą.
W końcu bryza to taki powiew, który niesie ze sobą kropelki.
No chyba że… właśnie o to chodziło?