Chociaż Maltreting jest blogiem powołanym po to, aby dawać upust miłości do najróżniejszych przejawów działalności marketingowej, od czasu do czasu zdarza mi się zboczyć na nieco inne tematy, na przykład muzyczne. Dwa lata temu takim zboczonym tematem był koncert Slasha, rok temu – aby pokazać, jak szerokie są moje horyzonty muzyczne – pisałem dla odmiany o koncercie Slasha (chociaż trzeba przyznać, że w tym drugim przypadku koncert był też pretekstem do czegoś zupełnie niemuzycznego).
Dzisiaj również, skoro nie mam już nic nikomu muzycznie do udowadniania, z przyjemnością napisałbym coś o koncercie Slasha, gdyby nie to, że żaden akurat w okolicy nie był zaplanowany. Zaplanowany był za to koncert Petera Gabriela.
Cóż, gdy się nie ma co się lubi… No, może nie do końca tak.
Jednym z powodów, dla których takie teksty jak ten pojawiają się na Maltretingu, jest to, że staram się podążać za perspektywicznymi trendami na blogach, a tuzy blogosfery twierdzą, że to lajfstajl jest trendem najbardziej perspektywicznym. Albo może „tuzy blogosfery twierdziły” – nie dam sobie ręki uciąć za to, że wciąż tak twierdzą. Jakiś czas temu uznałem, że szkoda mi nawet tych pięciu minut w miesiącu, żeby czytać to, co piszą o trendach w blogosferze najgłośniejsi orędownicy jej strategicznego znaczenia dla społeczeństwa.
To znaczy ja się bardzo cieszę, że znani blogerzy widzą w blogosferze nową, opiniotwórczą siłę społeczną, tylko jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spora część z nich ma na myśli ten rodzaj opiniotwórczości, który prezentuje telewizja śniadaniowa, Avanti czy kącik psychologiczny Bravo Girl (ewentualnie, w przypadku blogerów niepokornych i zadziornych, redakcja działu społecznego CKM).
I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że świadectwem sukcesu w blogosferze jest usłyszeć o sobie dumne „mój mąż jest z zawodu celebrytą”.
Cholera, miałem pisać o koncercie.
No więc drugim z powodów, dla którego ten tekst się pojawił jest to, że chciałbym się pochwalić. Pochwalić tym, że moje blogowanie zaczęło przynosić wymierne korzyści finansowe (bo mniej wymierne dary losu już mi się kiedyś przytrafiły). Pochwalić tym, że – samemu kręcąc nosem na blogerów flirtujących z markami – sam dałem się na taki flirt naciągnąć.
Flirt to zresztą mało powiedziane. Już na pierwszej randce poszedłem z marką do łóżka. I to dosłownie.
Zaczęło się publikacji wyników dziennikarskiego śledztwa, jakie przeprowadziłem zainspirowany kampanią reklamową sieci hoteli Ibis. Śledztwo zakończyło się wywiadem z Pragnącym Zachować Anonimowość Rzecznikiem Firmy Accor. (W tym miejscu klikamy link i czytamy tekst, żeby wiedzieć, iż traktował on o wątpliwościach dotyczących warunków sanitarno-bytowych panujących w hotelach sieci Ibis, skoro łóżka będące na wyposażeniu tej sieci są testowane pod gołym niebem, w krainie wiecznie padającego deszczu i nie do końca pokojowych temperatur).
Ku mojemu zaskoczeniu, w oficjalnej korespondencji, jaką wkrótce po publikacji otrzymałem z Accor, firma zdystansowała się od – równie przecież oficjalnych – słów swojego rzecznika:
Szanowny Autorze bloga Maltreting.pl,
Przyznam, że zapewniłeś nam w pracy odrobinę uśmiechu. Jak dotąd nie patrzyliśmy na naszą kampanię reklamową z takiej perspektywy, ale jak widać zawsze można znaleźć drugie dno.
W imieniu sieci Accor, właściciela marki Ibis zapewniam, że mimo wyników przeprowadzonego marketingowego śledztwa nie zamierzamy zmieniać wysokich standardów panujących w naszych hotelach.
Jednak oczywiście nie musisz wierzyć osobie, której pensje opłaca Accor Hotels – na słowo. Dlatego chcielibyśmy zaprosić Cię do zweryfikowania naszych warunków osobiście, w tym naszych słynących z wygody łóżek. Niestety nie oferujemy noclegu na miejscach parkingowych, ale jesteśmy otwarci na propozycję testów łóżek Sweet Bed by Ibis w trudnych warunkach.
Korespondencji towarzyszył voucher na nocleg w hotelu Ibis.
Ja co prawda doceniam jakość swojego pisania i nie wątpię, że czasami rzeczywiście jestem w stanie zapewnić komuś w pracy odrobinę uśmiechu (co w wielu przypadkach jest dość łatwe: są takie dni, że odrobiny uśmiechu w pracy dostarcza wszystko, co nie jest pracą), ale przypuszczam, że w przypadku moich tekstów ewentualna sympatia, jaką ich bohaterowie mogą mnie darzyć, ma swoje źródło w zjawisku opisanym w psychologii jako syndrom sztokholmski.
W każdym razie, zwęszywszy okazję do zrobienia niezłego interesu, przystałem na propozycję Ibisa, i zaproponowałem Łódź jako miejsce noclegu (w związku ze wspomnianym koncertem Petera Gabriela). Zastrzegłem jednak, że przyjadę z rodziną.
Kiedy tylko Ibis zgodził się na ten warunek, przystąpiłem do eskalacji żądań: w kolejnym mailu zadeklarowałem, że moja rodzina jest patologicznie wielodzietna i mimo mojego młodego wieku – już wielopokoleniowa, w związku będę potrzebował dla siebie nie jeden pokój, ale całe piętro, a i to może się okazać za mało.
Miałem już przygotowane ogłoszenie na forum fanów Petera Gabriela z ofertą tanich noclegów po koncercie w hotelu w centrum Łodzi, kiedy przyszedł mail z kolejnym oficjalnym stanowiskiem Ibisa. Wynikało z niego, że mogę co prawda liczyć na darmowy nocleg, ale cała moja liczna rodzina będzie się musiała zmieścić w jednym pokoju.
„Niech stracę” – odpowiedziałem i dobiliśmy targu.
Przespałem się więc w łóżku Sweet Bed by IbisTM. Niestety nie jestem w stanie potwierdzić jego cudownych właściwości. Nie to, żebym się źle wyspał. Wręcz przeciwnie, wyspałem się całkiem dobrze. Kłopot ze mną polega na tym, że do testowania łóżek nadaję się kiepsko, bo taka ze mnie księżniczka na ziarnku grochu jak z koziej dupy trąbka. Wyspałbym się całkiem nieźle również na podłodze.
Uprzedzając pytania – sprawdzałem.
O mały włos nie sprawdziłbym tego zresztą w samym Ibisie. Bo wiecie – niezależnie od tego, jakie dobre nie byłoby łóżko, na co nie byłoby odporne, przed czym by nie zabezpieczało, to jest jeden czynnik, na który każde łóżko – i każdy jego użytkownik – niechybnie zareaguje bezwarunkową kapitulacją.
Dziecko.
Tym co nie mają dzieci, ja może wytłumaczę: dziecko to taki mały człowiek, długości mniej więcej połowy osobnika dorosłego, który powodowany więziami rodzinnymi w środku nocy przyłazi do łóżka rodziców i poleżawszy trochę wzdłuż osi łóżka stwierdza, że w zasadzie dużo ciekawiej jest leżeć w poprzek tej osi. Obracając się, taki osobnik z siłą i stanowczością zupełnie nie przystającą do swoich niewielkich gabarytów eliminuje wszelkie źródła oporu. Efekt jest taki, że w pewnym momencie budzisz się stwierdzając, że zasadniczą częścią swojego obwodu jesteś już poza łóżkiem, przy czym najbardziej poza łóżkiem jest źródło oporu, czyli Twoja głowa; w jednym uchu masz stopę, drugie od brutalnego kontaktu z podłogą dzielą jedynie sekundy.
Resztę nocy spędzasz rozmyślając o różnicach w postrzeganiu komfortu termicznego pomiędzy osobnikami dorosłymi i osobnikami nieletnimi, próbując przykryć się kołdrą, którą dziecko systematycznie z siebie – i z Ciebie – skopuje.
No więc jak już pisałem, wyspałem się całkiem dobrze.
Cholera, ale miałem pisać o koncercie.
Poniżej więc obszerna recenzja. Zgodnie z powiedzeniem, że obraz wart jest tysiąca słów, taka na 2 tysiące słów. Mam nadzieję, że Was nie znuży.