W zasadzie powinienem się już przyzwyczaić, ale się nie przyzwyczaiłem i przez to jestem pod ogromnym wrażeniem. Jestem pod ogromnym wrażeniem reakcji, jakie wywołuje szykowna kobitka, przechadzająca się po przestronnym, ze smakiem urządzonym domu, wyznająca ze smutkiem, że nie zdążyła.
Powinienem się przyzwyczaić, że jak coś można nadinterpretować, to zostanie to nadinterpretowane, i jak można z czegoś zrobić chryję w Internecie, to chryja w Internecie będzie.
A oburzenie internautów to przecież poważna sprawa.
Oczywiście chodzi o tę kobitkę:
oraz o to, że:
- Jakiś cholerny mizogin sprowadza kobiety do roli układu rozrodczego i zmusza je do rodzenia dzieci (nawet, jeśli nie chcą), bo a. inaczej na starość pożałują lub b. to ich cholerny społeczny obowiązek wobec społeczeństwa i kościoła.
- Jakiś cholerny kretyn nakręcił spot, mimo że nie ma bladego pojęcia, dlaczego tak naprawdę kobiety nie mają dzieci, a w ogóle to sorry, ale ile kobiet stać na taki dom – pięć w całej Polsce?
- Właściwie dlaczego w tym spocie jest mowa tylko o kobiecie i w ogóle nie wspomina się o facetach, co? Przecież nie tylko kobieta powinna być odpowiedzialna za dziecko i decyzję o jego posiadaniu, do cholery!
- A tak na marginesie, to tylko kretyn wpadłby na pomysł, że z dzieckiem nie da się zrobić kariery czy do Paryża pojechać, LOL ; )
Zapewne w ogóle nie wiedziałbym o tej kampanii, gdyby nie to, że niemal wszystkie blogerki, które czytam dlatego, że je szanuję i lubię (bo są jeszcze takie, które czytam z innych powodów, ale o tym może kiedy indziej), odsądziły ten spot od czci i wiary, a argumenty z listy powyżej przewinęły się mniej lub bardziej ostro zarówno w ich tekstach, jak i w komentarzach do nich.
Ja, macica.
Żeby nie być gołosłownym, zacytuję czasem fragmenty, jednak w przeciwieństwie do pana Stonogi, pozwolę je sobie zanonimizować – bo naprawdę nie chodzi mi o to, że nie zgadzam się z konkretną osobą, tylko o to, że nie zgadzam się z konkretną interpretacją. Wystarczajaco powszechną, żeby nie przypinać jej do konkretnej osoby. Którą w dodatku lubię.
Osobiście uważam, że namawianie kobiet na dzieci to jakaś absolutna parodia.
Masz jajniki, masz rodzić. Taki Twój zasrany obowiązek wobec społeczeństwa, państwa i kościoła.
Szczerze mówiąc, te argumenty, a właściwie ich powszechność wpędzają mnie w szczególne zakłopotanie. Rozumiem, że ta reklama emocjonalnie szczuje, wykorzystując te same mechanizmy, co niesławny spot z pneumokokami, którego zostawiły po sobie puste łóżeczko dziecięce, ale litości: czy szczuje aż tak bardzo, żeby tak masowo nie zauważać, że ten film nikogo do niczego nie zmusza? Ani nawet nie namawia do niczego, czego kobieta sama już by nie chciała?
Przecież nawet hasło tej kampanii, „Nie odkładaj macierzyństwa na później”, wprost odnosi się do tych przyszłych (a właściwie potencjalnych przyszłych-niedoszłych) matek, które co prawda chcą mieć dziecko, ale uznają, że dziecko może poczekać – aż zrobią karierę, aż użyją życia.
Naprawdę, drogie Panie – nikt Was do niczego nie zmusza. Nikt Wam nie wciska dziecka w brzuch. To Wy je wciskacie autorom kampanii.
To skandal, że ten spot nie mówi o kimś takim, jak ja!
Zadziwiający jest upór, z jakim ludzie nie przyjmują do wiadomości, że inni mogą prowadzić zupełnie inne życie, i w dodatku, że ci inni mogą być całkiem liczni.
Całkiem niedawno politycy pewnej partii i redaktorzy sympatyzujących z nią mediów nie mogli się nadziwić, że tak wielu Polaków nie podziela ich optymistycznej oceny sytuacji w kraju, zupełnie jak gdyby zapomnieli, że ludzie, którzy żyją w zupełnie innym świecie i z zupełnie innymi problemami, mogą mieć nieco odmienny punkt widzenia.
Podobnie teraz: co i rusz czytam, że spot Fundacji Taty i Mamy jest kompletnie oderwany od rzeczywistości, bo przecież w Polsce, albo pracuje się za 1500 netto na śmieciówkach i marzy o tym, żeby zarabiać pięć stów więcej i mieć etat, żeby móc wziąć kredyt na mieszkanie, albo zarabia się te 2000 zł na etacie i drży się, żeby go nie stracić, bo wtedy bank zabierze mieszkanie, które mamy spłacać do końca życia.
Nie chcę nawet próbować zaprzeczać, że tak wygląda rzeczywistość wielu z nas. Ale przecież w nowoczesnych apartamentowcach czy eleganckich domach, których są już całe osiedla i wciąż powstają nowe, ktoś mieszka. Ktoś prowadzi te wszystkie SUVy i inne drogie samochody, które mijamy na ulicy. Może do nich ta reklama trafia bez problemu?
A i przecież to nie wszystko: są ludzie, którzy mają zdecydowanie niższy status finansowy, nie mają ani domu, ani porządnego samochodu, ale sami uważają, że to stan przejściowy: z pełnym przekonaniem aspirują do stylu i standardu życia, który prezentuje bohaterka spotu. Teraz co prawda jedzą chińskie zupki, ale wierzą, być może naiwnie, że w końcu będą stołować się w eleganckich restauracjach. Do nich także ten spot może trafić.
Na marginesie, skłamałem. Upór, z jakim ludzie nie przyjmują do wiadomości, że inni mogą prowadzić inne życie i że w dodatku mogą być całkiem liczni, wcale nie jest zadziwiający. Jest całkiem zrozumiały: obracamy się w końcu najczęściej wśród ludzi podobnych do nas, bo wśród nich dobrze się czujemy. Nic dziwnego, że przestając przede wszystkim z nimi, łatwo dochodzimy do wniosku, że taka właśnie jest „norma”. A ci, którzy finansowo stoją lepiej od nas, to często cwaniacy i oszuści. Z kole ci, którzy stoją gorzej – to nieudacznicy. Ot, taka mała, użyteczna pogarda dla inności: dla lepszości i gorszości.
Użyteczna, bo pozwala nam uniknąć zastanawiania się, dlaczego ci inni mają lepiej od nas i ewentualnych nieprzyjemnych wniosków z tych rozważań płynących oraz konieczności solidaryzowania się z tymi, którzy mają gorzej od nas nie dlatego, że coś robią gorzej – ale dlatego, że mieli mniej szczęścia.
Matka Polka. Jednoosobowa działalność gospodarcza.
Czy tylko ja mam wrażenie, że ta kampania w krzywdzący sposób obarcza odpowiedzialnością [za decyzję o posiadaniu dziecka] tylko jedną stronę [kobietę]?
Nie, nie tylko. Nieobecność faceta w tym spocie wraca w komentarzach jak bumerang, także przy okazji nieco innych pytań. Bo gdzie indziej czytam na przykład:
A propos faceta. Zauważyliście, że w spocie nie ma o nim mowy? Nie wiem, właściwie, dlaczego? Bo co? Bo kobieta na stanowisku nie może mieć faceta? […] Bo o dziecku decyduje wyłącznie baba? Bo facet jest tylko dawcą i w sumie nie ma nic do gadania?
No nie ma faceta w tym spocie, nie da się ukryć. Ale mam kilka pytań:
- Czy jego nieobecność rzeczywiście oznacza, że autorzy reklamy zakładają, że cały ciężar decyzji o posiadaniu lub nieposiadaniu dziecka spada na barki kobiet?
- Czy twórcy spotu mieli obowiązek zrobić reklamę uniseks, trafiającą do par? Czy nie mogli uznać, że skierują swój komunikat tylko do kobiet, ponieważ ich zdaniem bardziej efektywny będzie przekaz precyzyjnie dopasowany akurat płci pięknej, niż z grubsza pasujący do obojga?
- Czy nie mogli pokazać kobiety w chwili samotności, kiedy swój smutek przeżywa bez nieobecnego akurat męża?
Hm?
To, jak twórcy spotu odpowiedzieli sobie na dwa ostatnie pytania i – przede wszystkim – jak te odpowiedzi przełożyły się na gotowy film, to oczywiście inne para kaloszy, ale czy mogli sobie te pytania zadać?
Prince Polo i Princessa to praktycznie identyczne batoniki, i mogą się nimi zajadać zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Dlaczego więc nie oburzamy się, że Princessa jest batonikiem, który producent chce sprzedawać akurat kobietom? Dlaczego nie doszukujemy się jakiegoś mizogina, który korzystając ze zdobyczy współczesnego marketingu, podstępnie tuczy piękniejsza połowę ludzkości?
Kobiety są przecież wielozadaniowe.
Kolejnym argumentem wracającym jak bumerang są dziesiątki – a pewnie i setki – przykładów własnych oraz przykładów kuzynek, koleżanek i znajomych, które pogodziły wychowanie dziecka nie tylko z wyjazdami do Paryża i nawet Tokio, ale też z budowaniem domu. No i co – w triumfalnym tonie kończą się często takie wypowiedzi – nie da się?!
Drogie Panie. Oczywiście że się da. Ale proszę, nie próbujcie mi wmawiać, że dziecko nie utrudnia chociażby tej nieszczęsnej kariery. Że nie jest tak, że zwykle jedno jest jedno kosztem drugiego. No jest, i tyle. Doba ma 24 godziny – jeśli poświęcicie 8 na sen, 8 na dziecko i 8 na pracę, to chcąc czasem przysiedzieć godzinę dłużej w pracy, albo będziecie spać godzinę krócej, albo godzinę mniej poświęcicie dziecku. To takie proste.
Że przykład jest głupi, bo poświęcanie 8 godzin wyłącznie dziecku to przesada? Zapewne, ale też to wcale nie jest przykład, to tylko ilustracja mechanizmu. Dorzućcie do niego własne hobby, naukę, rozrywkę czy chociażby chwile błogiego lenistwa, podzielcie nieco inaczej czas i macie już przykład całkiem życiowy. Własny.
Bonus.
Że w wieku 40 lat z wózkiem będziesz poginać po Łazienkach? Nie wstyd Ci?
To akurat jest argument, nad którym warto się pochylić nieco dłużej.
W wieku 40 lat będziecie z pewnością szykownymi i pełnymi energii babkami i będziecie wyglądać wyśmienicie z wózkiem. Bez wózka zresztą też. Ale może wybiegnijmy w przyszłość nieco dalej.
W wieku 46 lat po raz ostatni odbierzecie dziecko z przedszkola. W wieku 50 lat będziecie pomagać dziecku pozbierać się po małym trzęsieniu ziemi, jakim jest przejście z trzeciej do czwartej klasy. Przejście z trzech systemu lat bez ocen i presji do rzeczywistości, w której dziecko redukuje się do odcinka, na którego jednym końcu jest szóstka, a na drugim – werdykt „niedostateczny”.
W wieku 55 lat będziecie próbować okiełznać piętnastolatka/ę. Powodzenia życzę, szczególnie że od czasu, w którym wiedziałyście, jak to jest być piętnastolatką, minęło 40 lat.
W wieku niecałych 60 lat będzie drżeć o to, czy zda maturę, czy też to, co z niej wtedy z łaski Ministerstwa Edukacji zostanie. Pamiętajcie tylko, żeby uważać na cholesterol i łyknąć pigułki na nadciśnienie, bo to jednak trochę poruta, kiedy dziecko wraca z matury, a matka zamiast spytać się „jak Ci poszło” każe wzywać karetkę, bo z nerwów zawału dostała.
Mając jakieś 65 lat, będziecie, przecierając okulary, próbować znaleźć wolne miejsce na absolutorium.
Mając 70 lat, być może doczekacie się wnusia lub wnusi. O ile oczywiście dziecko zaszaleje i postanowi rzucić się w odmęty rodzicielstwa 10 lat wcześniej niż Wy. Będziecie pewnie chciały pomóc Waszym synom lub córkom w opiece, służyć doświadczeniem, ale po pierwsze nikt Wam maleństwa do ręki nie da w obawie, żebyście go nie upuściły, po drugie same będziecie wiedziały, że i tak nie możecie się schylać, a po trzecie wszyscy będą mieli serdecznie dosyć Waszego uporu w lansowaniu archaicznej wizji opieki i wychowania.
No chyba żeby dziecię poszło w Wasze ślady: wtedy będziecie mieć lat 80. W sam raz na zabawę z wnuczęciem – sztuczną szczęką. Wy ją wkładacie do szklanki, dziecko ją wyjmuje. Wy wkładacie, dziecko wyjmuje. I tak w kółko, jak Kłapouchy z balonikiem od Prosiaczka i słoikiem miodu od Puchatka.
O ile oczywiście dożyjecie.
OK, dość szydery. W wieku 40 lat będziecie z pewnością szykownymi i pełnymi energii babkami i będziecie wyglądać wyśmienicie z wózkiem. Ale pomyślcie, ile lat będziecie mieć, kiedy Wasze dzieci skończą 10 lat. 15 lat. 20 lat. 30. Kiedy będą już dorosłe, ale być może w jakiejś trudnej chwili będzie potrzebowało Waszej pomocy – czy na pewno będziecie w stanie im pomóc? Czy będziecie miały siły? Może będziecie chciały porozmawiać, ale czy tak łatwo będzie znaleźć wspólny temat?
Nie zakładajcie, że zestarzejecie się jak Tina Turner czy Sophia Loren. Albo – żeby mi ktoś nie zaczął wypominać, że zrzucam cały ciężar posiadania i wychowania dziecka na kobiece barki – jak Sean Connery albo Harrison Ford.
Bo wiecie – oprócz wszystkich tych Tin, Sophii, Seanów i Harrisonów, którzy tak pięknie wciąż wyglądają na ekranie czy estradzie, mamy całe mnóstwo tych, którzy pięknie nie wyglądają. Nie mamy jednak specjalnie okazji tego zobaczyć, bo nie goszczą już na ekranach i estradach, ponieważ nie wyglądają pięknie. Albo wręcz nie żyją.
Ups, może cofnę tego Forda – w końcu wszyscy widzieliśmy czwartą część Indiany Jonesa…
Oczywiście możecie olać wszystko to, co napisałem. W końcu to tylko fikcja literacka. Mam nadzieję jednak, że nieco więcej wagi przywiążecie do liczb.
Jeśli zajrzycie na strony 60-64 GUS-owskiego opracowania „Trwanie życia w 2013”, to okaże się, że jedno na 14 z dzieci owych szykownych czterdziestek z wózkami nie będzie już miało matki zdając maturę. Jedno na 9 nie będzie jej miało otrzymując dyplom magistra. Nie tak źle? To pomówmy o ojcach. Z ojcami – jako że mężczyźni żyją krócej – będzie słabiej: mniej więcej co szósty maturzysta będzie miał za sobą jego pogrzeb. I co czwarty abiturient wyższej uczelni. Przy założeniu oczywiście, że szykowna czterdziestka założy rodzinę z równolatkiem, bo jeśli wybranek jej serca będzie starszy, te statystyki będą odpowiednio bardziej przygnębiające.
Jeśli Wasze dzieci obdarzą Was wnukami w wieku 30 lat… źle zacząłem. Jeśli Wasze dzieci będą miały swoje dzieci w wieku 30 lat, to co szóste z nich będzie Was znało tylko z nagrobka. Co trzecie będzie znało z nagrobka Waszych mężów. Jesteście pewne, że w razie czego będziecie mogły swoim dzieciom pomóc?
Jeśli Wasze dzieci zdecydują się odkładać na później decyzję o powiększeniu swoich rodzin do swoich czterdziestek, to… no, może nie będę Was dołować.
Ale spoko, dzieciaki na pewno sobie poradzą. W końcu da się? Da się! Przykłady można mnożyć! Nie tacy jak oni wychowywali się bez rodziców. Czy też bez starszego rodzeństwa.
No i bez młodszego – bo tego pewnie też mieć nie będą.
Epilog
Oczywiście pamiętam, że mówimy o reklamie, i że to nie najlepiej świadczy o niej, kiedy tak wiele osób doszukuje się w niej treści, których autor nie myślał w niej zamieszczać, albo – co gorsza – interpretuje ją właściwie wbrew intencji twórców. Ale też z drugiej strony jestem przekonany, że w jakiejś mierze, być może nawet w sporej mierze, nie jest to wina samego spotu, ale tego, że wiele osób już wiedziało, co o nim myśleć o spocie, zanim go zobaczyło. Bo przeczytało krytyczną opinię w sieci.
Albo przynajmniej zostało wyczulone na kwestie, na które normalnie w ogóle nie zwróciłoby uwagi.
Żeby nie było wątpliwości: trudno mi oceniać w ciemno, bo nie dysponuję chociażby wynikami badań IPSOS, na podstawie których powstała ta reklama, ale jeśli ktoś miałby ze mnie wyciągnąć ocenę tej kampanii, to powiedziałbym, że jest zła. Jest zła, bo kłuje w oczy luksusem zbyt wiele osób, które – nie chcąc ryzykować wychowywania dziecka w ciągłej niepewności jutra – odkładają decyzję o jego narodzinach. Jest zła, bo dla zbyt wielu osób mówi o świecie dla nich nieosiągalnym – stąd ich irytacja, wściekłość i cała seria dyktowanych nimi nadinterpretacji. Jest zła, nawet jeśli faktycznie trafia do tych osób, do których powinna i nawet jeśli z marketingowego punktu widzenia ta grupa została wybrana prawidłowo (czyli jest wystarczająco liczna i wystarczająca podatna na argumenty w reklamie, aby był sens do niej mówić).
Jest zła, bo oczywiście – osiągnęła cel często stawiany kampaniom społecznym, czyli „wywołać dyskusję na temat…” – ale raczej nie o taką dyskusję chodziło. I można ją było wywołać innym spotem.
Jest zła, bo nachalna emocjonalność tylko gruntuje negatywne nastawienie do niej, i jeszcze bardziej napędza nadinterpretacje.
Ale mimo tego, że napędza je sama reklama, i mimo tego, że jest to słaba reklama, to wciąż są to nadinterpretacje.
Więc do konia: podobno blogerzy aspirują do miana głosu pokolenia. Nowych mediów. Lepszych, niezależnych, autentycznych. Opiniotwórczych. Obkopujcie więc w najlepsze to, co w tym spocie jest, skoro uważacie, że tak trzeba. Ale nie obkopujcie tego, co tej reklamie wmawiacie, że w niej jest.
Bo tego tam nie ma.