Kilka dni temu prezes Maspeksu w wywiadzie udzielonym Portalowi Spożywczemu w gorzkich słowach skomentował sposób, w jaki wprowadzono ustawę o tzw. śmieciowym jedzeniu w szkołach i przedszkolach: „wstydzę się, że moje państwo tak traktuje ludzi przedsiębiorczych”.
Muszę przyznać, że pomimo tego, że Maspex już kilkukrotnie trafiał na maltretingowe łamy, w dodatku za każdym razem do szufladki z przypadkami – używając terminu z pogranicza nikczemnego, czarnego PR – robienia klienta w bambuko, to teraz odczuwam z panem prezesem duchową jedność. Ja również się wstydzę za moje państwo.
Oddajmy jednak najpierw głos samemu zainteresowanemu (cytując go za wspomnianym Portalem Spożywczym):
Uważam nową ustawę dotycząca sklepików szkolnych za jedną z porażek naszego państwa. I nie chodzi tu o rodzaj produktów oferowanych dzieciom, ale o sposób wprowadzenia w życie nowych przepisów.
Co ważne, wbrew pozorom nie jest to egocentryczna opinia szefa koncernu, który stracił jeden z rynków zbytu. Bynajmniej, prezes w równym stopniu, co w imieniu własnym, wypowiada się w imieniu skrzywdzonych ustawą drobnych przedsiębiorców, którzy 1 września nie mieli co na półkę włożyć . Na półkę w szkolnym sklepiku, ma się rozumieć:
W najbliższym czasie poszerzymy ofertę o nowe produkty spełniające wymagania resortu zdrowia. Gdyby również nam – producentom dano czas kilku miesięcy, to ta oferta byłaby dużo szersza i bogatsza. Wielu z tych drobnych przedsiębiorców nie musiałoby więc zamykać sklepików, ponieważ mielibyśmy dla nich produkty, które mogliby zaoferować dzieciom.
Swoją drogą zdanie „mielibyśmy dla nich produkty, które mogliby zaoferować dzieciom” brzmi cokolwiek zabawnie, szczególnie w świetle… ale może o tym za chwilę, najpierw sprostuję pewną nieścisłość. Otóż wbrew słowom pana prezesa, producentom dano czas kilku miesięcy. W końcu premier Kopacz już na przełomie marca i kwietnia, czyli 5 miesięcy przed początkiem roku szkolnego, chwaliła się, że spełniła obietnicę likwidacji śmieciowego jedzenia w szkołach (i co najmniej siedem innych obietnic) .
A przecież pani premier nie wciskałaby obywatelom kitu. Przekonując o tym, że dotrzymała słowa, pani premier nie pominęłaby faktu, że kluczowym elementem nowego prawa jest rozporządzenie ministra zdrowia, określające szczegółowe wymagania dotyczące tego, czym można uczniów karmić i poić. Bo nie pominęłaby tego, gdyby było to choć odrobinę istotne, prawda? Skoro jednak pominęła, to znaczy, że rozporządzenie, opublikowane 26 sierpnia 2015, czyli 6 dni przed początkiem roku szkolnego, wcale kluczowe nie było.
W każdym razie, niezależnie od tego, ile rząd dał lub nie dał czasu na dostosowanie się do nowych przepisów, Maspex udostępnił listę napojów, które spełniają wymagania określone przez ministra zdrowia warunkujących dopuszczenie do sprzedaży w szkolnych sklepikach. I jest to imponujące 6 stron.
Imponujące głównie z powodu zdjęć uśmiechniętych dzieci – gdyby się ich pozbyć, lista napojów Maspeksu, które można sprzedawać w szkolnych sklepikach, skurczyłaby się pewnie do jakiejś połowy strony. Albo i jeszcze bardziej.
Co szalenie interesujące – i tu wracamy do zabawnego aspektu wypowiedzi – z oferty wszelkiej maści Kubusiów, czyli chyba najbardziej „dziecięcej” z całej oferty Maspeksu, na liście produktów, „które [sklepikarze] mogliby zaoferować dzieciom”, znalazł się wyłącznie sok 100% i mus owocowy. Jakimś jaskrawie niesprawiedliwym zrządzeniem urzędniczej woli, nie trafiły na listę zwykłe Kubusie, Kubusie Play, Kubusie Go! ani Kubusie Waterrr. Wyobrażacie sobie?! Zabrakło na liście miejsca dla Wodddy z Sokkkiem!
Dlatego ja też, podobnie jak prezes Maspeksu, wstydzę się za moje państwo.
Z tym że teraz – żarty na bok.
Nie będę mówił, że wstydzę się wołającego o pomstę do nieba sposobu wprowadzenia prawa antydrożdżówkowego w życie, jakkolwiek słuszna nie byłaby jego idea. Nie będę rozwodził się nad tym, jak bezczelną manipulacją było tryumfalne ogłaszanie już w kwietniu 2015 naszej już-za-chwilę-ex premier tego, jakie to obietnice udało jej się już zrealizować, mimo że rzut oka na te obietnice jasno wskazywał, że w przypadku około połowy z nich o żadnej realizacji w ogóle nie mogło być mowy – bo z samej ich treści wynikało, że realizacja nastąpi dopiero w przyszłości. Czego wymownym wyrazem była „afera drożdżówkowa”
Nie, daruję sobie mój ewentualny wstyd związany z wprowadzaniem nowego prawa.
Dzisiaj napiszę o tym, że jest mi wstyd za państwo nie potrafiące stosować prawa, które funkcjonuje już od dawna.
Bo wstyd mi za państwo, które pozwala różnym Maspeksom wodę z cukrem i homeopatycznym dodatkiem soku ubierać w szatki krystalicznie czystej wody z sokiem, idealnej dla dzieci. I nazywać całość z angielska Waterrr. Z angielska, bo po polsku nie można. Bo po polsku trzeba byłoby to nazwać to Napppojem. Którym w świetle prawa jest.
A to już by się słabo wciskało mamusiom przyszłych konsumentów.
Wstyd mi za państwo, które na to pozwala, chociaż ma instrumenty prawne i instytucje, które mogłyby Waterrra wraz z kompanami zakopać głęboko do ziemi, żeby tam zgnił w cholerę. O ile woda z cukrem w ogóle może zgnić.
Żeby było jasne: mam – a właściwie mógłbym mieć – w głębokim poważaniu to, że Maspex sprzedaje produkt, który jest w istocie wodą z cukrem z homeopatycznym dodatkiem soku. Na potrzeby mojej maltretingowej działalności może nawet mógłbym mieć w głębokim poważaniu to, że Maspex chce pozycjonować ten produkt jako produkt dla dzieci.
Pod jednym wszakże warunkiem: nazwijmy sprawy po imieniu.
Nazwijmy wodę z cukrem wodą z cukrem, wodą słodzoną czy w jakikolwiek inny sposób, który uczciwie oddaje istotę produktu. Nazwijmy go Sugarrr, jak w grafice na wejściu. Ale nie, do konia ciężkiego, Waterrr.
Do pewnego stopnia jestem oczywiście w stanie zrozumieć Maspex (zrozumieć, a nie usprawiedliwiać czy aprobować to, co robi). W końcu gra się tak, jak przeciwnik pozwala. A przeciwnik – czyli państwo, wraz ze swoimi instytucjami takimi jak UOKiK, mającymi występować w obronie interesów konsumentów – pozwala Maspeksowi bezczelnie kłamać.
I za to właśnie jest mi wstyd.
Za to, że najwyraźniej nikt – na przykład wywołany już UOKiK – nie sięgnął po ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, chociażby po jej początkowe przepisy: art. 3, art. 4 ust. 1-2, art. 5 ust. 1 oraz art. 5. ust. 2 pkt 2, w których czytamy:
Art. 3.
Zakazane jest stosowanie nieuczciwych praktyk rynkowych.
Art. 4.
1. Praktyka rynkowa stosowana przez przedsiębiorców wobec konsumentów jest nieuczciwa, jeżeli jest sprzeczna z dobrymi obyczajami i w istotny sposób zniekształca lub może zniekształcić zachowanie rynkowe przeciętnego konsumenta przed zawarciem umowy dotyczącej produktu, w trakcie jej zawierania lub po jej zawarciu.
2. Za nieuczciwą praktykę rynkową uznaje się w szczególności praktykę rynkową wprowadzającą w błąd oraz agresywną praktykę rynkową, a także stosowanie sprzecznego z prawem kodeksu dobrych praktyk. Praktyki te nie podlegają ocenie w świetle przesłanek określonych w ust. 1.
[…]
Art. 5.
1. Praktykę rynkową uznaje się za działanie wprowadzające w błąd, jeżeli działanie to w jakikolwiek sposób powoduje lub może powodować podjęcie przez przeciętnego konsumenta decyzji dotyczącej umowy, której inaczej by nie podjął.
2. Wprowadzającym w błąd działaniem może być w szczególności:
1) rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji;
2) rozpowszechnianie prawdziwych informacji w sposób mogący wprowadzać w błąd
[…]
4. Przy ocenie, czy praktyka rynkowa wprowadza w błąd przez działanie, należy uwzględnić wszystkie jej elementy oraz okoliczności wprowadzenia produktu na rynek, w tym sposób jego prezentacji.
Nie wiem, co Wy o tym myślicie, ale Moim zdaniem te kilka zdań idealnie opisuje to, co robi Maspex z Kubusiem Waterrr (a w mniejszym stopniu również Hoop z Jupikiem Aqua i Nestle z „wodą” smakową Aquarel. Oraz być może kilka innych firm, które niniejszym przepraszam za pominięcie.)
Bardziej zadziorni ode mnie Czytelnicy mogliby jeszcze dodać, że pominąłem przepis art. 5 ust. 2. pkt 1, który może naruszać samo słowo Waterrr. Powiedzmy więc, że pominąłem go tylko po to, żeby nie brnąć w jałowy spór z prawnikami Maspeksu, którzy z pewnością odpowiedziałby na to, że to tylko zbitka sylab, gdyż słowo „Waterrr” nie istnieje w żadnym języku… Bo przecież taka jest funkcja tych dwóch dodatkowych „r”, prawda?
A więc UOKiKu! Gdzie jesteś?! Czy kiedykolwiek w ogóle zainteresowałeś się Maspeksem? To znaczy – czy kiedykolwiek zainteresowałeś się Maspeksem, poza wydaniem zgody na jego połączenie z Agros Nova? Bo wyszukiwarka na stronie UOKiKu zwraca jedynie dwa wyniki na hasło Maspex, oba związane właśnie z przejęciem Agros Novy.
Swoją drogą, to rynkowe małżeństwo z pewnością nie skończy się rozwodem ze względu na różnice charakterów: z moich obserwacji wynika, że Agros Nova prezentuje podobną do Maspeksu, ekhm, myśl marketingową. Omawianą zresztą kilkukrotnie także na Maltretingu. Już widzę tę wymianę doświadczeń!
Wspominam zresztą o Agros Nova nie bez kozery, bo chciałbym pozwolić sobie na małą spekulację. Otóż w kwietniu 2013 otrzymałem list od działu PR tej firmy, w reakcji na mój tekst, w którym raczyłem pokpiwać sobie z syropu malinowego marki Łowicz (a właściwie syropu kukurydzianego, bo to produktów przemiany kukurydzy było w tym syropie najwięcej…), w tym szczególnie ze sposobu, w jaki przedstawiona została informacja o zawartości soku z malin w tym produkcie. List ten z kolei może być poszlaką wskazującą na to, że jakieś państwowe instytucje jednak Maspeksem i Waterrrem się zajmują. A jeśli tak, to spektakularne zmiany, jakie stały się udziałem Kubusia Waterrr (o nich za chwilę) są być może właśnie efektem działań instytucji państwowych.
Skąd te spekulacyjne podejrzenia? Poniekąd na marginesie wspomnianego listu, Agros Nova przesłała mi grafiki przedstawiające nowe etykiety: tekst
Malina
syrop owocowy
został na niej zastąpiony słowami
syrop owocowy o smaku
Malina
Piszę o tym, gdyż pozwalam sobie wątpić, by zmiana była spontanicznym gestem ze strony Agros Nova – wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że była to reakcja na zastrzeżenia ze strony nadzoru, w dodatku – zastrzeżenia skierowane pod adresem konkretnego produktu.
Interpretacje przepisów zmieniają się jednak i od pewnego czasu organy kontrolujące sugerują, być może kierując się argumentami podobnymi do Pańskich, by z listy składników usuwać informacje o stopniu koncentracji soku zagęszczonego.
Wychodząc naprzeciw tym interpretacjom i mając na uwadze dobro konsumentów Agros Nova zdecydował się wprowadzić stosowne korekty na etykietach swoich produktów.
[…]
Etykieta syropu owocowego o smaku malinowym, o którym mowa na pana blogu została już wcześniej skorygowana (w załączeniu nowa etykieta, wprowadzana na rynek sukcesywnie od marca 2013r) i na nowych partiach produktu nie ma już informacji o stopniu zagęszczenia soku.
Źródło: fragment listu od Agros Nova z dn. 8.04.2013.
Dlaczego przypuszczam, że na warsztat nadzoru trafił jeden produkt? Bo zmiana etykiet dotyczyła wyłącznie syropu o „czystym” smaku „maliny” (używam cudzysłowów, bo malina występowała w syropie w ilościach homeopatycznych). Wersje syropu doprawione smakiem cytryny, kwiatu lipy czy żurawiny zmiany etykiet doczekały się dopiero w okolicach początku roku 2015, czyli dwa lata później (!), kiedy to nastąpiła kompleksowa zmiany grafiki etykiet dla całej linii produktów Łowicz.
Udało mi się zresztą wtedy (czyli na początku roku 2015) kupić syrop „Żurawina”, z etykietą jeszcze sprzed zmiany grafiki. Na syropie widnieją stare, wprowadzające w błąd (Agros Nova oczywiście twierdzi, że nie intencjonalnie) informacje o zawartości soku z żurawiny. Syrop jeszcze tydzień temu nadawał się do spożycia: data przydatności to październik 2015, a więc wyprodukowano go prawdopodobnie w październiku roku 2014.
Grubo ponad rok po tym, jak Łowicz rozpoczął wprowadzanie syropów ze skorygowanymi etykietami.
Zresztą, gdy teraz czytam jeszcze raz list, który wtedy otrzymałem, to bynajmniej nie wynika z niego, aby zmiany miały objąć jakikolwiek syrop poza „Maliną” – ach, ta sztuka formułowania komunikatów tak, aby wyglądały jak najlepiej, a niosły jak najmniej zobowiązań:
Etykieta syropu owocowego o smaku malinowym, o którym mowa na pana blogu została już wcześniej skorygowana (w załączeniu nowa etykieta, wprowadzana na rynek sukcesywnie od marca 2013r) i na nowych partiach produktu nie ma już informacji o stopniu zagęszczenia soku.
Źródło: fragment listu od Agros Nova z dn. 8.04.2013.
Dlaczego po to sięgam?
Bo po pierwsze pokazuje to, jak nieudolnie i po łebkach działa nadzór, próbując wyegzekwować na producentach zamieszczanie na etykietach zrozumiałych i nie wprowadzających w błąd informacji. Po drugie zaś podobną zmianę „nazwy”, co Malina syrop owocowy / syrop o smaku Malina przeszedł Waterrr, na co zresztą zwracałem uwagę w poprzednim tekście. Pozwólcie, że popełnię teraz szczyt bucostwa i zacytuję sam siebie:
Podobnie zasadnicza jest zmiana nazwy z „Waterrr malinowy” na „Waterrr o smaku maliny”. Przypuszczam, że to ostatnie to efekt jakiejś niezwykle stanowczej interwencji państwowego nadzoru. A jeśli tak, to znaczy, że ten jednak istnieje i działa! I dba o to, żeby producenci nie robili nas w balona! Hurra!
Tak przy okazji: ów poprzedni tekst zrobił sporo zamieszania – dość powiedzieć, że przyniósł rekordową dla Maltretingu ilość facebookowych lajków (na dziś: około 6 tysięcy), notując kilkadziesiąt tysięcy odsłon. Niestety w dużej mierze owo zamieszanie polegało na gniewnych komentarzach typu „w życiu nie podam dziecku czegoś z taką ilością cukru”, zamieszczanych przez poirytowane mamy, a mało kto podnosił wątek celowego i ewidentnego wprowadzania w błąd co do charakteru produktu, jakiego dopuścił się Maspex i jego konkurenci (przy czym podkreślę: Maspex w mojej ocenie poszedł zdecydowanie najdalej).
Z kolei wątek klapy państwa stojącego na straży prawa przepadł kompletnie – nie widziałem, aby ktokolwiek, ktokolwiek zadał pytanie: jakim cudem w państwie prawa praktyka, polegająca na wprowadzaniu w błąd co do istoty produktu, może mieć miejsce od lat, zupełnie jawnie?
Dlatego zadam to pytanie raz jeszcze: jakim cudem, UOKiKu? Jakim?