W czasie niedawnej, niezbyt niestety ożywionej dyskusji na temat problemów z liczeniem do trzech, jakie ewidentnie trapią Bank Millennium, stały czytelnik Piotr zwrócił moją uwagę na zapiekankę.
…
No co? Czy to takie dziwne zwrócić uwagę na zapiekankę w czasie dyskusji o branży finansowej?
W każdym razie była to zapiekanka szczególna, gdyż – być może – rozpoczynająca nowy trend w marketingu tzw. spożywki.
Tu pozwolę sobie na małą dygresję: chwilę zastanawiałem się, jakiego słowa użyć, pisząc o marketingu… właśnie, czego? „Marketing żywności” brzmiał nieco drętwo, a zanim wpadłem, że można napisać o np. „branży spożywczej”, już miałem w głowie ową „spożywkę”.
I refleksję, jak dobrze to słowo, swoim brzmieniem i charakterem, oddaje istotę tego, co oznacza: już nie „żywność”, ale właśnie „spożywka”.
Dobrze, do rzeczy.
Do tej pory na opakowaniach żywności (niech jej będzie – w imię unikania powtórzeń) paczkowanej niepodzielnie królowały fotografie przedstawiające wyjątkowej wręcz urody zawartość opakowania w chwili chwały: bezpośrednio przed konsumpcją, w otoczeniu apetycznie wyglądających dodatków.
Bizantyjski wręcz przepych fotografii na opakowaniach, opisywanych niezmiennie jako propozycja podania, zwykle silnie kontrastował z codzienną i mało imponującą wizualnie praktyką. Przypuszczam jednak, że przyczyny takiego stanu rzeczy mogły leżeć po stronie niewprawnych konsumentów. W końcu, przy odrobinie wprawy i zaangażowania, z pewnością każdy mógłby ze zwykłej mrożonki czy konserwy zrobić danie godne królewskich stołów – dokładnie takie, jakimi przedstawiają je fotografie na opakowaniach. Na drodze stoi jedynie niedający się pokonać brak woli.
Zdając sobie sprawę z tej ludzkiej ułomności, Virtu, producent – jak sam to określa – „półproduktu garmażeryjnego gotowego do spożycia po obróbce termicznej”, czyli właśnie wspomnianej na wstępie zapiekanki, zamiast na przepych, postawił na ascezę.
A zamiast propozycji podania – na…
Ano. Wizualizację smaku.
Zwizualizowany smak naszego półproduktu garmażeryjnego to szynka z bazylią.
Nie – pola rzepaku, chociaż szynki jest mniej, niż oleju z tej rośliny. Nie – ser, czy też właściwie analog sera, którego również jest więcej.
Na marginesie, w epoce cyfryzacji totalnej, powinniśmy się cieszyć, że producent postawił na swoistą płytę winylową wśród nabiału, fundując nam analog sera zamiast na przykład digitalu sera. Nawet jeśli zrobił go nie z krowy, tylko z palmy.
Palmy jednak też nie ma. Jest szynka.
Chociaż, skoro jesteśmy przy palmach, niewykluczone, że jest to szynka z małpy.
O ile jednak mogę wyobrazić sobie, że kawał buły, w którym szynka stanowi jedynie 6% całości, będzie smakować jak rulonik szynki z listkiem bazylii, o tyle z kolejnym produktem, który kupiłem zainspirowany Piotrową zapiekanką, mam już nieco większy problem.
Bo zgodnie z nazwą są to pierogi z mięsem. Tylko – jako że znowu mamy tu do czynienia z wizualizacją smaku – najwyraźniej są to pierogi o smaku surowego mięsa.
I to chyba nawet nie tatara, bo to mi jednak wygląda na kawał świni (co zresztą potwierdza lektura składu produktu).
Niestety, nie dane mi było sprawdzić, czy wizualizacja nie kłamie i pierogi z mięsem Virtu rzeczywiście smakują jak surowa świnia. Po pierwsze dlatego, że w obawie przed kolonizacją różnymi mniejszymi i większymi robaczkami nigdy nie jadłem surowej świni (poza, być może, przypadkami wizyt w oszczędzających na gazie i czasie, podrzędnych restauracjach), a po drugie dlatego, że chociaż do upływu terminu ważności pozostało jeszcze kilka dni, opakowanie z pierogami zaczęło się zachowywać jakby jogurt w nie wstąpił: w ciągu kilkunastu godzin nadęło się tak, jakby szykowało się na dżihad w lodówce.
Zrobiłem więc w folii niewielki otwór ewakuacyjny dla grożących eksplozją gazów, uwieczniłem opakowanie na fotografii widoczną powyżej, po czym poddałem pierogi utylizacji.
Oczywiście, trzeba tu oddać sprawiedliwość Virtu: radosna działalność żywych kultur bakterii w opakowaniu pierogów nie musi źle świadczyć o jakości samego produktu; możliwym wytłumaczeniem są na przykład niewłaściwe warunki przechowywania.
I znowu, znowu nie chciałbym wskazywać sklepu FreshMarket jako winowajcy (chociaż z drugiej strony oczywiście jest on potencjalnym winowajcą, podobnie jak potencjalnym winowajcą jest i producent, i spedytor, i ja sam wreszcie), ale faktem jest, że pierogi o smaku surowej świni kupiłem właśnie we FreshMarkecie.
A wspominam o FreshMarkecie nie bez kozery. Chciałem mieć pretekst, aby podzielić się z Wami nieustającym podziwem dla determinacji właścicieli sieci marketów, którzy wbrew wyjątkowo oczywistym czynnikom ryzyka konsekwentnie robią ze stoiska owocowo-warzywnego swoją wizytówkę, umiejscawiając je jako pierwszą atrakcję za wejściem. A przed determinacją właściciela marki FreshMarket, czyli sieci, która ze „świeżością” obnosi się w szyldzie, chylę czoła jeszcze niżej.
Bo ja bym na przykład nie miał odwagi ryzykować takich obrazków, jak ten sprzed paru dni – które to obrazki są zdecydowanie częstsze, niż chciałoby się widzieć w sklepie ze słówkiem „Fresh” w nazwie:
No chyba że to miały być sadzonki. Jeśli tak, to faktycznie były świeże.
Na koniec – coś dla zdrowia, przynajmniej nominalnie.
To „coś dla zdrowia” to „płatki ryżowo-pszenne banan, czekolada”, których zdjęcie dostałem przed weekendem od Kuby, a które to płatki, zgodnie z informacjami, jakie otrzymałem, zostały kupione około miesiąca temu w jednym z marketów Carrefour w Warszawie.
Zanim jednak przejdziemy dalej – trochę spekulacji i wyjaśnień:
- Producentem płatków jest Brüggen – firma, której zasadniczą częścią działalności jest dostarczanie produktów pod markami własnymi sieci handlowych, dlatego…
- …przypuszczam, że opisywane płatki są mniej więcej takim produktem, dostępnym wyłącznie w sieci Carrefour (bardzo podobne płatki znalazłem w Tesco pod marką Tesco właśnie; nie było w nim jednak fajerwerków, o których będzie mowa za chwilę).
- Nie udało mi się dostać tych płatków w dwóch poznańskich Carrefourach (mimo że doprowadzony do rozpaczy chaotycznym rozkładem sali szukałem ich nawet na stoisku z karmą dla zwierząt), co może oznaczać, że Carrefour zreflektował się (lub zorientował się – bo mógł nie być świadom), co sprzedaje – i przestał.
Na pierwszy rzut oka opakowanie „płatków ryżowo-pszennych banan, czekolada” wydaje się całkiem tradycyjne…
…jednak tradycyjna powierzchowność skrywa zgoła nietradycyjne wnętrze. Wygląda na to, że projektowanie opakowania do „Płatków ryżowo-pszennych” wziął się ktoś, kto chciał zemścić się za dowcipy o blondynkach, albo – przeciwnie, musiał je odpokutować. Wewnętrzną stronę kubka wypełniają bowiem dowcipy o facetach.
I tak, jak chyliłem wcześniej głowę przed Freshem, tak teraz chylę przed Carrefourem, Brüggenem lub kimkolwiek, kto za to opakowanie odpowiada – że miał odwagę do niewinnego w sumie produktu dodać żarty natury obyczajowej. Żarty, o których z góry wiadomo, że do niektórych rzeczywiście trafią, ale też z góry wiadomo, że do niektórych nie trafią. I to czasem nawet bardzo spektakularnie nie trafią.
Bo jak sądzę nie każda nowoczesna, dbająca o zdrowie i linię kobieta – bo do takich zapewne adresowany jest produkt – chciałaby nad owsianką kontemplować podobieństwa między kiblem i łechtaczką.
Ale o ile w kategoriach czysto zawodowych ja i specjaliści z Carrefoura i/lub Brüggena różnimy się w ocenie tego, czy warto takim humorem ozdabiać kubki z płatkami, o tyle, przyjrzawszy się bliżej opakowaniu, wygląda na to, że w jednym z grubsza się zgadzamy: dowcipy są poniżej linii zalania.
Fotografia tytułowa: Anna Moderska / FreeImages.com