Myśli nieodczochrane #2. Biała siła.

Przyszłość narodu, który serkiem homogenizowanym lub podobnym wynalazkiem zastępuje w naleśniku tradycyjny ser biały, maluje się w czarnych barwach.

Jakiś czas temu Artystka Znana Wcześniej jako Bazyl Lia zaapelowała o rasową czystość tradycyjnie polskich naleśników z twarogiem. Ostrzegała, że przyszłość narodu, który serkiem homogenizowanym lub podobnym wynalazkiem zastępuje w tradycyjnym naleśniku tradycyjny ser biały, widzi raczej w czarnych barwach.

Tradycyjny polski naleśnik miał bowiem być, jak pisała Bazyl Lia, wypełniony właśnie twarogiem – zwykłym twarogiem chudym, tłustym lub półtłustym, ugniecionym widelcem, z dodatkiem odpowiedniej (czyli dyktowanej przez osobiste gusty) ilości śmietany oraz polskiego cukru z polskich buraków. Prosty, zwykły naleśnik z twarogiem ze śmietaną i cukrem.

Jak kiedyś. Jak dawniej. Jak zawsze.

Apel spotkał się z ciepłym przyjęciem i słowami wsparcia dla Bazyl Liowych wysiłków zmierzających do zachowania kulinarnego dziedzictwa naszych przodków. Grubo ponad setka osób wyraziła swoją aprobatę tradycyjnym polskim lajkiem, posypały się udostępnienia i komentarze – wśród których jeden, w sposób szczególny, przykuł moją uwagę.

Autor owego komentarza „absolutnie” zgadzał się z treścią apelu o czystość prostego, polskiego naleśnika i „obiema rękami pod nim podpisywał”, po czym nadmieniał, że on sam czasem „ser delikatnie doprawia cynamonem”, dodaje żółtko,  a następnie „flambiruje w cointreau na maśle i soku z pomarańczy”.

Sprawdziwszy w rozdziale „tradycyjne dania polskie” książki kucharskiej co to jest cointreau i co znaczy flambirować, chciałem w komentarzu zaznaczyć, że całym sercem – albo raczej żołądkiem – zgadzam się z apelem. Nie zdążyłem jednak – wpadł kumpel i wyciągnął mnie na pachtę na pomarańcze do sąsiada.

Zajadając się pomarańczami rdzennej, staropolskiej odmiany i wyciągając z tyłka zęby Murzyna – tak się wabił jeden z psów, który pilnuje sadu sąsiada; drugi, Cygan, ugryźć mnie już nie zdążył – naszła mnie jednak refleksja, że być może naleśnik z korporacyjnym serkiem homogenizowanym, wyprodukowanym przez międzynarodowego potentata rynku spożywczego, ma swoje dobre strony. Poza łatwością przygotowania, ma się rozumieć.

I na swój sposób jest głęboko humanistyczny.

***

Irytuje mnie zaśmiecanie polszczyzny. Irytują mnie ludzie wtrącający angielskie słówka po to, by sprawiać wrażenie bardziej sophisticated. Irytują mnie dzieciaki pakujące w swoje internetowe występy te wszystkie LOL-e, srlsl-e czy WTF-y, jakby i bez tego nie były wystarczająco cool. Irytują mnie intelektualiści zaczynający kolejne zdanie w swojej misternej argumentacji od also czy kulturalni dyskutanci, którzy subiektywność swoich sądów podkreślają przez IMHO. Irytuję sam siebie, kiedy nie chce mi się, klepiąc w te cholerne małe literki na telefonie, wpisywać całego „a przy okazji” i ostatecznie wpisuję BTW.

Irytuje mnie, ale przede po prostu gdzieś w środku boli i kłuje, kiedy widzę, że coś, co znałem – powoli znika, przytłoczone swoim odpowiednikiem lub zastępcą z importu. Bigos powoli zastępowany jest pizzą, drożdżówka hamburgerami, Miś Uszatek animacjami Disneya, twaróg cofa się pod naporem serków Danone, polskie filmy ustępują miejsca produkcjom z Hollywood lub produkcje z Hollywood imitują, podczas seansów polscy widzowie zajadają się mało polskim popcornem i jeszcze mniej polskimi tacos, sprzedawanymi w powiększonym zestawie z Coca-Colą i nie-mrożoną-hebratą-tylko-ice-tea, Margaret przyjmuje pseudonim Margaret i śpiewa po angielsku, dorabiając występami w reklamach sieci, która nazywa się Play, domy handlowe każą na siebie mówić plaza i wypełniają się nazwami sklepów, z których chyba tylko Empik, Smyk i od biedy Komputronik zdradzają jakiś związek z polszczyzną – jakby wstydziły się, że za wieloma z nich stoi przecież polski kapitał.

Irytuje mnie to i boli i na ile mogę, na tyle chciałbym tę falę, jeśli nawet nie zatrzymać, to przynajmniej chociaż odrobinę spowolnić. Opóźnić to, co zapewne nieuniknione. Chociażby na własnym podwórku, aby nieco dłużej pozostało swojskie i lokalne, a nie korporacyjne i globalne. Żeby jak najdłużej pozostało polskie.

Czasami jednak myślę, że może mój upór nie ma sensu – nie dlatego, że nie może przynieść rezultatów, ale właśnie dlatego, że może, choćby i najmniejsze. Może, zamiast próbować pięknie się różnić, lepiej byłoby pesymistycznie założyć, że te same różnice, które optymista uzna za piękne, ktoś inny może uznać za całkiem szpetne i warte nawet brutalnej eliminacji w imię wyznawanych przez siebie i uznawanych za wyższe wartości? Może więc lepiej nie opierać się siłom, które te różnice zacierają we względnie pokojowy sposób?

Może powinniśmy bez walki pozwolić, by to, co kochamy, uśredniło się, znikło i zostało pochłonięte przez globalną, (pop)kulturową magmę. Poza tym może świat karmiony papkami od Nestle czy bułkami z McDonald’s, homogenizujący serki i ludzi (konsumentów?) nie będzie w ostatecznym rozrachunku taki zły?

Bo kiedy już wszyscy będziemy jedli takie same naleśniki z serkiem Danone, kiedy po latach wędrówek ludów tanimi liniami, po dekadach i kolejnych pokoleniach, w których czarni wżeniać się będą w białych i vice versa, nie będzie już ras, bo wszyscy będą względnie jednolitego koloru caffe latte (a właściwie dyniowej latte, pamiętajmy o Azjatach), kiedy nie będziemy już mówić ani po polsku, ani po rosyjsku, niemiecku czy chińsku, kiedy nie będziemy mówić już nawet ponglishem, rusglishem czy gerglishem, tylko samym glishem, to wtedy…

Wtedy będziemy mieli kilka potencjalnych powodów mniej, aby dać bliźniemu w mordę na ulicy. Albo ostrzelać go rakietami balistycznymi. Bo za inność już się nie da.

I może świat, w którym naleśnik nie będzie już smakował dzieciństwem, tylko cukrem, plastikiem i mlekiem z fabryki, a słowa w naszych ustach nie będą przypominały języka, za który nasi przodkowie oddawali życie, w ostatecznym rozrachunku będzie trochę lepszy od dzisiejszego: w którym inny kolor skóry lub inny język jest wystarczającym powodem, by bić. A czasami i zabić.

Może. Wciąż piszę „może”, bo po prostu nie wiem.

Wiem za to na pewno, że jeśli zawczasu nie zdążymy się wytłuc i taki świat rzeczywiście nastanie, to wtedy, w tej odległej przyszłości, jakiś zwolennik tożsamości kulturowej zaprotestuje gorąco, kiedy w naleśniku z serkiem Danone, ktoś ośmieli się zastąpić tradycyjne polskie cointreau korporacyjnym porzeczkowym Absolutem.

I jakaś część mnie przybije mu wtedy tradycyjną polską piątkę. High five!