Wśród lamentów zwolenników tradycyjnych wartości, cywilizacja zachodnia – a Polska wraz z nią –osuwa się w otchłań zniewieścienia. Testosteron jest w odwrocie, faceci w rurkach są wszędzie. Nawet moda na typowo męski atrybut, jakim jest broda, podszyta jest androgynicznym fałszem. Wystarczy, że spytasz posiadacza szczególnie imponującego zarostu „jak ty to robisz”, a jest spore ryzyko, że usłyszysz dwugodzinny wykład na temat odżywek i pielęgnacji oraz wyczerpujący ranking barber shopów w promieniu 20 km.
Nie dalej jak przedwczoraj na Twitterze natknąłem się na żale jednego z użytkowników portalu, że został wyśmiany za niemęski – bo brzoskwiniowy – smak pomadki, której używa. Pomadki! Pomadki!
Na szczęście dramatyczne pytanie o to, jaki smak pomadki jest męski przyniosło kilka względnie rozsądnych odpowiedzi. Kilkukrotnie jako propozycja pojawiła się wołowina i krew pokonanych wrogów, jednak dla mnie najwięcej nadziei w przywrócenie rodzajowi męskiemu utraconej chwały niosły sugestie stosowania wariantu o smaku płynu hamulcowego lub gładzi szpachlowej. Nie zmienia to jednak faktu, że za moich czasów, kiedy facet miał spierzchnięte usta, to szedł do lasu, łapał dzika, rozgryzał mu skórę na grzbiecie i smarował sobie usta dymiącą jeszcze od krwi słoniną!
Jakby tego było mało, całkiem niedawno można było przeczytać o eksperymencie przeprowadzonym przez jeden z ostatnich bastionów bezwzględnego wyzysku – mianowicie administracją skarbową. Otóż wybrane urzędy skarbowe, zamiast tradycyjnych krwiopijczych wezwań do zapłaty, zaczęły wysłać listy, w których miast żądać od dłużników zapłaty należności podatkowych, to zaczęto ich o nią… grzecznie prosić! I co się okazało? Pomogło! Zamiast zanosić się szyderczym śmiechem, a listami z urzędu skarbowego palić w kominku, pozbawieni ikry podatnicy regulowali zobowiązania.
Zresztą – i tu powoli dochodzimy do bohatera dzisiejszego tekstu – mogłoby wydawać się, że cała branża egzekucji zobowiązań polubiła rurki, odżywki do brody i brzoskwiniowe pomadki, bo również przestawiła się na kooperacyjny model współpracy z… no właśnie, nawet nie ofiarami, tylko klientami!
Na szczęście jest firma, która branży windykacyjnej przywraca dawny blask i tradycyjny etos.
Już logo sugeruje staromodnie pojmowany dynamizm w działaniu…
…i bardzo szybko okazuje się, że sugestia jest jak najbardziej słuszna:
Pewną zagadką jest co prawda to, kim jest mężczyzna kucający na pierwszym planie – jeśli jest klientem, to dlaczego panowie na drugim planie nie stoją do niego frontem i dlaczego nie kipi szczęściem, natomiast jeśli jest dłużnikiem, to dlaczego wydaje się nie tylko zupełnie nienaruszony, ale nawet niespecjalnie wzruszony – ale na szczęście wątpliwości interpretacyjne rozwiewa lektura dalszych informacji.
Chociaż być może nieco pospieszyłem się z brakiem wątpliwości interpretacyjnych, bo pierwsza obietnica firmy brzmi tak:
Tu zagadka sprowadza się do tego, że skoro nasi bohaterowie odzyskują „szybciej i skuteczniej niż większość pseudo-windykacyjnych firm”, to czy oni sami również zajmują się pseudo-windykacją?
Zapoznanie się z sekcją „zespół” szybko te wątpliwości jednak rozwiewa: zdecydowanie nie mamy tu do czynienia z pseudo-windykacją, ale z windykacją z krwi i kości.
Z naciskiem na krew.
Oraz na kości.
Firma wyjaśnia, że „twarze Pracowników są zamazane ze względu na ich bezpieczeństwo i komfort pracy” – bo to, co widzicie to zrzuty ekranu strony internetowej, bez najmniejszej ingerencji w grafikę z mojej strony – ale moje bezpieczeństwo i komfort również są wdzięczne za tę decyzję. Trochę bym się bał nie zamazać twarzy ludzi o takich gabarytach przed zamieszczeniem ich na moim blogu, jednak bałbym się również, że może im zależeć na autopromocji, w związku z czym zamazywanie twarzy mogą uznać za zamach na swoją markę osobistą.
Na szczęście tego dylematu zostałem pozbawiony.
W każdym razie, wracając do oferty, to jest ona nieco szersza, niż windykacja należności i wygląda na to, że obejmuje również consulting – firma obiecuje bowiem również „odeprzeć ataki konkurencji”…
…i patrząc na członka zespołu, którego funkcją jest właśnie „ochroną biznesu”, można przypuszczać, że kiedy mowa jest o walce konkurencyjnej, to chodzi o walkę wręcz.
Dwie kolejne usługi również sugerują, że firma hołduje – słusznej i bliskiej mi – idei głoszącej „jeśli rozwiązanie siłowe nie pomaga, weź większy młotek”:
I tylko ostatnia usługa może sugerować, że wirus wrażliwości, delikatności i zrozumienia dla drugiej strony wdarł się również i do tej ostoi tradycyjnych wartości…
…ale na szczęście w sekcji „zespół” nie widać nikogo w rurkach.
Zresztą chyba ich nie szyją w takim rozmiarze.