O jak ja nie cierpię Tesco… iść tam na najmniejsze zakupy to dla mnie dopust Boży. Ale czasami lodówka kwili domagając się uzupełnienia strategicznych zapasów, a pójść gdzie indziej po prostu się nie da.
W takich sytuacjach robię wszystko, aby ten mroczny produkt ewolucji handlu wielkopowierzchniowego jak najszybciej opuścić. Jednak, jak to mówią, nie ma miętko. Chłopaki z Tesco zawsze wymyślą coś, żebym spędził u nich więcej czasu niż planowałem. I wykazują się coraz większą inwencją. Obsadzenie tylko trzech z pięćdziesięciu kas przestało być dla nich zabawne (co nie oznacza, że wciąż z tej metody nie korzystają).
Ostatnio uciekli się do rozbiórki całego stoiska. Wszystko po to, żeby mnie zatrzymać.