Tę reklamę z pewnością znacie. Wieczór, ona i on. Oboje eleganccy, podczas eleganckiej kolacji w eleganckiej restauracji. On, otrzymawszy danie, protestuje: zamiast pieczeni szefa kuchni otrzymał śledzia, w dodatku w ordynarnym plastikowym kubełku – takim prosto z supermarketowej lodówki. Kelner obiecuje, że zaraz pojawi się szef kuchni.
I rzeczywiście: otwierają się drzwi (chociaż może lepszym słowem byłyby tutaj „wrota”) kuchni. W głębi pomieszczenia widać płomienie, które zdecydowanie wymknęły się spod kontroli. Na ich tle pojawia się szef kuchni, który z niepokojącym uśmiechem zmierza do stolika eleganckiej kierunku eleganckiej pary, by – rzuciwszy okiem na śledzia w ordynarnym plastikowym kubełku – zadać pytanie: „jak pieczeń?”.
Usłyszawszy w odpowiedzi „Pieczeń? Przecież to jest śledź!”, szef kuchni odpowiada głosem, w którym da się usłyszeć nutę zniecierpliwienia, a może nawet groźby: „Chce pan dyskutować z artystą?”.
Eleganckiej pary już więcej nie widzimy. Kolejne sekundy wypełniają sugestywne ujęcia krojonych z chirurgiczną precyzją to śledzia, to koperku.
Reklamę wieńczy kadr ze spokojnym i opanowanym szefem kuchni, szczerzącym zęby w niepokojącym uśmiechu.