Właściwie powinienem zacząć od ostrzeżenia, że dzisiejszy wpis będzie miejscami zawierał plugawe słownictwo, ale mam niejasne wrażenie, że jest już po ptakach…
Zacznę więc od fotki i obserwacji.
Fotka:
Właściwie powinienem zacząć od ostrzeżenia, że dzisiejszy wpis będzie miejscami zawierał plugawe słownictwo, ale mam niejasne wrażenie, że jest już po ptakach…
Zacznę więc od fotki i obserwacji.
Fotka:
Kontynuując rozpoczęty na Facebooku wątek podsumowań, czyli przegląd Najważniejszych Kampanii Reklamowych 2013 roku, należy odnotować nurt w marketingu, w którym bohaterami reklam stają się niczego nieświadome przypadkowe osoby, wciągnięte przez marketerów w wir wydarzeń co najmniej niepokojących.
Z pewnością obił Wam się o uszy termin „prosument”. Prosument to konsument naszych czasów. Konsument ery swobodnego dostępu do informacji. Konsument wyedukowany. Konsument ery Google’a, Wikipedii i internetowych forów. Konsument, który wie więcej o tym, co kupuje, niż człowiek, który mu to sprzedaje. Albo przynajmniej tak mu się wydaje.
Jak się można domyślać, usatysfakcjonowanie takiego klienta to spore wyzwanie.
Żeby zrozumieć skalę tego wyzwania wystarczy porozmawiać z dowolnym lekarzem o tym, jak wdzięcznym pacjentem jest pacjent świeżo po wykładzie profesora Google’a. (Przy czym w biznesowo-automotywacyjnej nowomowie „wyzwanie” znaczy mniej więcej tyle, co dla przeciętnego Kowalskiego „ból w dupie”.)
Jednak prosument wnosi w działalność biznesową nie tylko wyzwania, ale także okazje. Okazje, by ciąć koszty.
Najpierw trochę historii. Co prawda wątpię, żebyście pamiętali mój wpis sprzed roku poświęcony reklamie Gripexu, ale przypuszczam, że pamiętacie samą reklamę. W końcu USP Zdrowie, producent preparatu, wydało dużo pieniędzy, żebyście ją zapamiętali. Ale na wszelki wypadek ją przypomnę.
Rzeczoną reklamę otwiera siedzący za sterami pilot rejsowego odrzutowca wygłaszający oczywistą oczywistość: „kiedy jesteś częścią zespołu, nie możesz zawieść”. Okazję do przekonania się, że nasz bohater nie rzuca słów na wiatr mamy zaledwie chwilę później. Kiedy zanosząc się w hotelowym pokoju morderczym kaszlem pilot zauważa, że „bierze go grypa”, natychmiast konstatuje: „w takich sytuacjach nie ryzykuję”. Po czym, łyknąwszy Gripex, nasz bohater dziarsko zapierdziela samolotem – jak można przypuszczać oglądając reklamę – przez ocean. Za sterami oczywiście.
Jak każdy pilot, którego dopadła grypa.